Quantcast
Channel: UWIELBIAM BYĆ KOBIETĄ
Viewing all 654 articles
Browse latest View live

Holika Holika Face2Change DODO CAT Glow Cushion BB, czyli lekki krem BB na gąbeczce

$
0
0
Jeśli śledzicie Koreański rynek kosmetyczny, to pojawia się tam sporo innowacji. Jedną z takich jest CUSHION. W skrócie ujmując jest to kosmetyk w formie poduszeczki. Tego typu opakowania mają tam między innymi pomadki, róże, a zwłaszcza podkłady. Coraz więcej tego typu kosmetyków można spotkać również u nas na rynku. Mnie oczywiście zainteresował podkład, a konkretnie Face2Change DODO CAT Glow Cushion BB marki Holika Holika.


Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to podkład w kompakcie. Jednak cushion to coś innego. Łączy on świeżość i lekkość fluidu, praktyczność kompaktu oraz efekt kremu BB w jednym. Bardzo chciałam wypróbować takie rozwiązanie, ponieważ wcześniej miałam już azjatyckie kremy BB - byłam z nich zadowolona, zapragnęłam więc przekonać się o tym jaki jest cushion.


Pierwsze co rzuca się w oczy to opakowanie. Jest po prostu prześliczne. Jako miłośniczka kotów nie mogłam się mu oprzeć. Ale ono nie tylko ładnie wygląda - jest też bardzo praktyczne. W środku znajduje się lusterko, miękki aplikator w formie gąbeczki oraz poduszeczka nasączona kremem BB. Można w tej poduszeczce zanurzyć palce, jednak ja tego nie preferuję. Wole korzystać z dołączonej gąbeczki. Fajnym akcentem jest też ten biały ślad kociej łapki na poduszeczce. Jest to rozświetlacz, który aplikujemy razem z kremem BB. Wystarczą 2-3 naciśnięcia gąbeczki o poduszeczkę, by wykonać pełny makijaż twarzy. Bardzo podoba mi się to rozwiązanie, ponieważ nic się nie rozmazuje, nie rozlewa, ani nie wylewa z tego opakowania. Aplikacja przebiega szybko i prosto.


Producent opisuje go jako wyjątkowo lekki krem BB w musie. Nie mogę się z tym nie zgodzić. Ma bardzo lekką konsystencje. Jest to jeden z najbardziej lekkich kremów BB jakie używałam. A co za tym idzie daje bardzo delikatne krycie. Sprawdzi się u osób ze stosunkowo dobrą kondycją skóry, które potrzebują tylko lekkiego wyrównania kolorytu cery. Nie został on stworzony z myślą o zakrywaniu większych problemów skórnych. Jest to opcja dla osób, które bardziej cenią sobie świeży i delikatny makijaż, niż mocne krycie. Azjatki zostawiają go na twarzy taki zaraz po aplikacji, ja jednak leciutko go przypudrowywałam. Efekt Glow, który nadaje skórze, widoczny jest nawet spod pudru - co mi się bardzo podoba. Skóra staje się rozświetlona i wygląda bardzo świeżo. Dodatkowo chroni ją przed promieniowaniem dzięki zawartości filtra SPF 50+ / PA +++.


Dostępny jest w odcieniu 21 Light Beige. Patrząc na poduszeczkę, to wydaje się, że jest on bardzo ciemny. Jednak po aplikacji okazuje się, że to jasny odcień, w dodatku ładnie dopasowuje się do koloru skóry. Utrzymuje się całkiem nieźle. Nie ściera się za bardzo, ani nie roluje. Wiadomo tylko, że jako posiadaczka cery mieszanej muszę co jakiś czas sięgnąć po bibułkę matującą.


Mój cushion kupowałam jak ich cena była niższa, czyli ok. 110 zł (i wcale nie była to cena promocyjna). Może wtedy jeszcze nie było takiego zainteresowania cushionami u nas? Teraz ten sam produkt kosztuje już ok. 160 zł. Co uważam, że jest drogo. Zważywszy na nie za dużą wydajność tego produktu - ma tylko 15 g pojemności. Gdybym miała kupować cushion teraz, to pewnie zdecydowałabym się na wersję z dołączoną tubką, aby uzupełniać jego zawartość. Taki produkt ma na przykład w swojej ofercie marka Skin79. Wtedy niejako kupujemy dwa produkty w cenie jednego, bo ta tubka wystarcza na jedno uzupełnienie. Ja wybrałam Holika Holika, bo skusiło mnie to piękne opakowanie z kotem. 


Używaliście już cushion BB?
Co o nim sądzicie??

WESOŁYCH ŚWIĄT !!!

$
0
0
Wielkanocny zając przez pola pomyka
wiosny jest symbolem - krajobraz rozkwita. 


Wpadł już do ogródka i choć tchu brakuje
Świąteczne życzenia szybko recytuje:
Alleluja wesołego, pysznego święconego,
Dyngusa mokrego i spokoju wszelkiego!

BingoSpa sole do kąpieli: z mikroelementami i aloesem oraz mleczna kąpiel SPA

$
0
0
Lubię używać różne sole do kąpieli, ponieważ stanowią one przyjemne urozmaicenie. Miałam już tego typu produkty marki BingoSpa, dobrze działały, więc pora wypróbować następne. Dlatego cieszę się, że mam wannę. Po męczącym dniu miło jest się odprężyć w kąpieli. Tak się składa, że sole te mogą używać też osoby posiadające prysznic, ponieważ istnieje również druga opcja ich aplikacji. O co chodzi - już wyjaśniam.


Posiadane przeze mnie sole do kąpieli można stosować na dwa sposoby:
  • do kąpieli SPA - do wody o temp. ok. 40°C wsypać nakrętkę soli. Kąpiel powinna trwać do 15 minut, podczas której należy masować skórę gąbką lub polewać wodą. Po kąpieli ciało dokładnie spłukać. Najlepszy efekt uzyskuje się stosując sól codziennie przez 7 dni, a następnie raz w tygodniu.
  • do okładów SPA - w nakrętce wymieszać sól z niewielką ilością wody. Otrzymaną papką okładać i delikatnie masować wybrane miejsca ciała. Po 2 minutach dokładnie spłukać. Ten sposób można stosować również pod prysznicem.


Obecnie mam dwie sole do kąpieli marki BingoSpa. Obie znajdują się w identycznych przezroczystych opakowaniach, których nakrętki służą jako miarki. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, ponieważ przeważnie mam problem jaką ilość soli użyć. Z opisywanych powyżej sposobów ich stosowania ja preferuję ten pierwszy, czyli do kąpieli. Za takimi okładami jakoś nie przepadam. Opakowania mieszczą po 550 g produktu, co wystarcza tak na ok. 9 kąpieli. 


Sól o nazwie Mleczna kąpiel SPA zawiera minerały z Morza Martwego, cynk oraz ekstrakty z krwawnika, szałwii, rumianku, nagietka i kasztanowca. Wyglądem przypomina troszkę drobniutki piasek lub mleko w proszku. To dlatego, że drobinki są bardzo malutkie. Łatwo i szybko się rozpuszcza. Nadaje wodzie lekko mleczne zabarwienie. Przyjemnie pachnie. Wyczuwam tu lekkie mleczne nuty zapachowe, ale jest to zapach bardzo świeży. Nie wysusza skóry, ani jej nie podrażnia. Kosztuje 9,90 zł.
Skład: SODIUM CHLORIDE, SODIUM BICARBONATE, FERTILIZER UREA, TITANIUM (IV) OXIDE, ZINC OXIDE, SODIUM LAURYL SULFATE, MARIS SAL, ACHILLEA MILLEFOLIUM EXTRACT (ekstrakt z krwawnika pospolitego), AESCULUS HIPPOCASTANUM EXTRACT (ekstrakt z kasztanowca zwyczajnego), CALENDULA EXTRACT (ekstrakt z nagietka lekarskiego), MATRICARIA EXTRACT (ekstrakt z rumianku pospolitego), SALVIA OFFICINALIS EXTRACT (ekstrakt z szałwii lekarskiej), AQUA, ALCOHO, PARFUM, HEXYL CINNAMAL.



Mam również i drugą sól do kąpieli - ta jest z mikroelementami i aloesem. Producent w jej opisie wspomniał, że wytwarzana jest z naturalnej soli kamiennej i nasycona ekstraktem z aloesu. Jej drobinki są duże i mają kolor zielony. Szybko i bez problemu się rozpuszczają. Lekko barwią wodę na zielono. Ta sól również ma ładny i przyjemny zapach. Nie spodziewałam się tego, ale pachnie tak leśnie. Kojarzy mi się ten zapach tak nieco z odświeżaczami powietrza. Po kilku kąpielach z jej zastosowaniem zauważyłam, że nieco poprawiła ujędrnienie skóry. Kosztuje 7 zł.
Skład: SODIUM CHLORIDE, CALCIUM, MAGNESIUM, SULPHUR OXIDE, CALCIUM SULPHATE, LINUM USITATISSIMUM EXTRACT  (ekstrakt z lnu zwyczajnego), ALOE VERA EXTRACT (ekstrakt z aloesu), CHAMOMILLA RECUTITA EXTRACT (ekstrakt z rumianku pospolitego), OLEA EUROPAEA OIL (oliwa z oliwek), PROPYLENE GLYCOL, PARFUM, LIMONENE, CI 18965, CI 74180.


Lubicie używać sole do kąpieli?

Moja wieczorna pielęgnacja twarzy

$
0
0
W styczniu opisałam jak wygląda moja poranna pielęgnacja twarzy. Chciałabym teraz wspomnieć troszkę o moich wieczornych rytuałach pielęgnacyjnych. Cały czas stawiam na minimalizm, a kosmetyki staram się dobierać tak, by zapewnić mojej skórze odpowiedni poziom nawilżenia. Wieczorem mam jednak więcej czasu niż rano, dlatego mogę się skupić na pielęgnacji bardziej dopasowanej do aktualnych potrzeb mojej skóry.



Moja wieczorna pielęgnacja twarzy składa się z dwóch etapów. Pierwszy to zmycie makijażu zaraz po powrocie z pracy do domu. Pozostawiam go na dłużej, tylko gdy wiem, że jeszcze gdzieś muszę wyjść. Jednak najczęściej wygląda to tak, że przebieram się w wygodny, domowy strój i udaję się w stronę łazienki zmyć makijaż. Należę do osób, które nie lubią w nim długo chodzić. Nigdy też nie zdarzyło mi się iść spać w makijażu. Nawet, gdy wróciłam późno i byłam bardzo zmęczona. Ten mój etap demakijażu nie zajmuje dużo czasu i wygląda następująco:


KROK 1: mycie / oczyszczanie

Najpierw nasączam dwa waciki płynem micelarnym, przykładam je do oczu i tak trzymam przez chwilę, aby rozpuścić makijaż. Dzięki temu tusz da się zmyć szybko i bez mocnego pocierania skóry. Potem przecieram wacikami też resztę twarzy. Płyn micelarny, który obecnie używam to Farmona Professional PURE ICON. Jest on skuteczny, nie szczypie w oczy, a do tego jest bardzo wydajny. Opakowanie pojemności 500 ml nie było drogie, bo kosztowało ok. 25 zł.


Następnie przychodzi kolej na żel do mycia twarzy. W styczniu pokazywałam Wam ten z Under Twenty, ale skończył mi się już jakiś czas temu. Teraz używam Tymiankowy żel do twarzy firmy Sylveco. Wiele osób go polecało, przez pewien czas nawet było mi go ciężko dostać. A teraz już prawie mi się kończy i wiem, że dołączam się do osób, które go chwalą. Jest delikatny, ale dobrze oczyszcza skórę. Świetnie spełnia swoje zadanie. Główne składniki aktywne w nim zawarte to olejek tymiankowy oraz kwas jabłkowy.



KROK 2: tonik

Tonizowanie skóry, to ważny krok. Trzeba bowiem przywrócić naturalne pH skórze. Skończył mi się tonik marki SKIN79 i obecnie nie mam żadnego innego, który by się nadawał do tego kroku w mojej pielęgnacji, dlatego sięgam po płyn micelarny. On też może zastąpić tonik, gdy go nie mamy.

KROK 3: serum / olej

Rano nie zawsze mam czas i chęć, aby używać serum. Wieczorem jednak jest to dla mnie punkt obowiązkowy. Obecnie używam jednak olej jojoba. Moja skóra bardzo go lubi. Pewnie dlatego, że jest zbliżony budową do naturalnych wosków obecnych w skórze. Szybko się wchłania i pozostawia aksamitne i nietłuste wykończenie. Chroni skórę przed nadmierną utratą wody. Działa regulująco na skórę tłustą i może zmniejszać jej przetłuszczanie.



To już koniec mojego wstępnego etapu wieczornej pielęgnacji. Ma on miejsce w godzinach między 16 a 17. Po aplikacji oleju na skórę pozostawiam go do wchłonięcia i nic więcej przez pewien czas nie stosuję. Dopiero wieczorem następuje dalszy etap, kroki są bardzo podobne:

KROK 1: mycie / oczyszczanie

Zanim nałożę krem na twarz chcę mieć czystą skórę. W powietrzu pełno jest różnych kurzy, pyłków i zanieczyszczeń. Nie mogłabym tak po prostu uznać, że skóra jest już czysta i wieczorem posmarować się tylko kremem do twarzy. Do mycia dalej używam wspomniany wyżej tymiankowy żel z Sylveco.


KROK 2: tonik

Wieczorem używam Tonik żelowy z kwasem migdałowym marki Norel. Zawiera on niewielkie stężenie kwasu, więc nie wymaga zastosowania neutralizatora, ale swoje zadanie robi. Bardzo delikatnie złuszcza skórę, dzięki czemu nie robią mi się suche skórki. Dodatkowo też ładnie rozjaśnia skórę i nadaje jej bardzo świeży wygląd. Nie stosuję go jednak codziennie, tylko tak co 2-3 dni. W pozostałe dni jako tonik używam płyn micelarny z Farmony.


KROK 3: nawilżanie

Nie aplikuję już kolejny raz serum ani oleju. Miały one wcześniej swój czas, aby się wchłonąć. Przed spaniem aplikuję już tylko sam krem nawilżający. Obecnie jest to Hayluron 3D Elixir z Clareny. Bardzo lubię ten krem. Jest to już moje kolejne opakowanie, które używam. Więcej na jego temat pisałam TUTAJ.


Na usta natomiast aplikuję balsam marki Tisane. Teraz mam wersję w słoiczku, ale bardziej wolę tą w sztyfcie. 


Tak własnie wygląda moja wieczorna pielęgnacja twarzy. Sporo z tych kosmetyków już w przeciągu najbliższego tygodnia mi się skończy. Co jakiś czas powracam do używanych przeze mnie kiedyś produktów (jak na przykład ten krem z Clareny), jednak teraz czeka na mnie sporo nowości do testowania. Będę je stopniowo wprowadzać, bo nie powinno się zmieniać za dużo kosmetyków na raz.

A Wy jakie kosmetyki stosujecie w wieczornej pielęgnacji skóry twarzy?

Kity, hity i inspiracje ostatnich miesięcy

$
0
0
Pisząc, że z ostatnich miesięcy, mam na myśli konkretnie marzec i kwiecień. Przez ten czas nie trafił mi się żaden kosmetyk, o którym mogłabym powiedzieć, że się u mnie nie sprawdził. Mam za to sporo ulubieńców. A na dodatek tak się złożyło, że są to głównie produkty do pielęgnacji włosów. Zresztą jak mogłoby być inaczej - kupiłam je po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii na ich temat. U mnie również świetnie się sprawdziły. A teraz przechodzę już do rzeczy.


Na początek maski do włosów. Te co mam są gęste i nie trzeba nakładać ich dużo. W związku z czym są bardzo wydajne. Używam je już ponad dwa miesiące i jeszcze na długo wystarczą. Po ich stosowaniu kondycja moich włosów znacznie się poprawiła. Poza nimi stosuję też inne produkty, więc całej chwały nie mogę tylko im przypisać, ale chciałabym o nich wspomnieć w ulubieńcach.



PLANETA ORGANICA Marokańska maska do włosów - 300 ml


Maska ta spełnia wszystkie moje oczekiwania. Na różnych blogach pojawiło się wiele recenzji na jej temat, dlatego nie będę się tu o niej dużo rozpisywać. Moje włosy mają tendencję do puszenia się i wyglądania jak sianowate. A po użyciu tej maski są odpowiednio dociążone, a zarazem bardzo miękkie. Ten efekt daje się uzyskać już nawet po trzymaniu jej na włosach zaledwie przez 5 minut. A do tego ma przyjemny zapach i znajduje się w wygodnym w użyciu zakręcanym opakowaniu.


NATURA SIBERICA Maska rokitnikowa dla poważnie zniszczonych włosów głęboka regeneracja - 300 ml


Stosuję ją na zmianę z tą z Planeta Organica. Też się u mnie dobrze sprawdza. Kupiłam ją, bo mam włosy farbowane i chciałam je dobrze regenerować. A ta maska pomaga mi w tym. Producent pisze, że ma również chronić włosy przed termo-oddziaływaniem przy stylizacji. Nie obciąża i nie przetłuszcza włosów. Pozostawia włosy miękkie i puszyste, bez przesuszonych końców.


BANIA AGAFII Biała glinka myjąca do włosów i do ciała - 100 ml


Zaczęłam jakoś tak dziwnie wymieniać kosmetyki od masek, a przecież mam jeszcze produkt do mycia włosów do zaprezentowania. Ta glinka myjąca Banii Agafii przeznaczona jest również do mycia ciała, jednak ja postanowiłam wypróbować ją na tylko na włosach. Nie jest łatwo ją używać, ponieważ jest bardzo gęsta. Zanim ją nałożę na włosy, to muszę ją nieco zmieszać z wodą. Jednak to nie koniec problemów z nią. Nie pieni się i trudno się ją rozprowadza, a po spłukaniu pozostawia włosy bardzo szorstkie i sztywne. To czemu więc trafiła do ulubieńców? Za jej działanie - wspaniale oczyszcza i ogranicza przetłuszczanie. Włosy po umyciu tą glinką są dłużej świeże. Nie używam jej przy każdym myciu głowy, tylko co kilka. A na tą tępość, którą nadaje włosom jest łatwy sposób - wystarczy nałożyć odżywkę. Po jej spłukaniu włosy są z powrotem miękkie. Uważam, że warto ją wypróbować, ponieważ glinka ta jest bardzo uniwersalna. Znalazłam informacje, że niektórzy używają ją też do mycia twarzy czy higieny intymnej. A do tego jest tania - kosztuje ok. 7-9 zł.

Pozostałe kosmetyki, które stały się moimi ulubieńcami, to produkty do makijażu i pielęgnacji twarzy.

SYLVECO Tymiankowy żel do twarzy - 150 ml


Lubię produkty tej marki za bardzo przemyślane składy. Ten zawiera m. in. olejek tymiankowy (który ma właściwości antyseptyczne, łagodzące i kojące), a także kwas jabłkowy (który hamuje procesy tworzenia się zaskórników, zmniejsza nadmierne rogowacenie naskórka). Bardzo dobrze oczyszcza skórę, nie powodując jej przesuszenia ani uczucia "ściągnięcia" skóry. Dzięki temu moja skóra nie buntuje się i nie produkuje zwiększonej ilości sebum. Jego delikatność sprawia, że mniej się przetłuszcza w ciągu dnia. Znajduje się w małym opakowaniu, jednak jest bardzo wydajny.

HOLIKA HOLIKAFace2Change DODO CAT Glow Cushion BB


Od kiedy tylko dowiedziałam się, że wymyślono coś takiego jak cushion, bardzo chciałam go wypróbować. Jest to bardzo fajne rozwiązanie, które łączy w sobie praktyczność kompaktu z efektem jaki daje krem BB. Nie będę się tutaj o nim rozpisywać, ponieważ na blogu pojawiła się już jego recenzja. Chciałam tylko dodać, że spodziewałam się, że produkt ten będzie mało wydajny. Faktycznie w pewnym momencie gąbeczka po naciśnięciu nie wydobywała już produktu. Okazało się, że zużyłam go ze środka opakowania, bo tak było najwygodniej go używać. Teraz pozostało mi już tylko zbierać krem BB po brzegach.

LILY LOLO Naturalny tusz do rzęs


Rzadko się zdarza, aby tusz już od pierwszego użycia miał odpowiednią konsystencję - nie był za rzadki, albo za gęsty. Z tym tuszem tak było. Dobrze mi się go używało. Chociaż jego przydatność wynosi 6 miesięcy, niestety zdatny do użytku jest tylko przez około trzy. Po tym czasie zastyga i już nie da się go aplikować na rzęsy. Jednak trafił do ulubieńców, ponieważ oprócz ładnego efektu, który zapewniał na rzęsach, po dłuższym używaniu okazało się też, że świetnie je pielęgnuje. Dzięki składnikom w nim zawartym stały się one grubsze i dłuższe. Tego tuszu też pisałam już recenzję - odsyłam do niej, bo tam więcej o nim napisałam, a także zamieściłam zdjęcie jak prezentuje się na rzęsach.

Jeśli chodzi o inspiracje, to w tym miesiącu zapewniła mi je mama. Obie lubimy czytać artykuły o tematyce historycznej, dlatego pożyczyłam od niej kilka czasopism. No dobrze - dość sporo czasopism. Natknęłam się tam na kilka ciekawych artykułów.


"Dzień z życia w okopach"
Obezwładniający strach, dotkliwy chłód, błoto, czający się wokół wrogowie oraz regularny ostrzał artyleryjski. Ponura rzeczywistość wojny pozycyjnej rozminęła się z romantycznymi XIX-wiecznymi wizjami bohaterskich czynów. Żołnierze tkwiący w okopach I wojny światowej powtarzali, że tak wygląda piekło. W tym artykule ukazano jeden z ich dni na froncie zachodnim. Opatrzony jest on wieloma zdjęciami, a także relacjami osób, które przebywały w takich okopach.


Magazyn "21 Wiek Extra" numer 4/JESIEŃ/2016, a w nim fakty i ciekawostki na temat architektury z całego świata. Nie jestem wielką fanką tego tematu, jednak bardzo przyjemnie czytało mi się zamieszczone tu artykuły. Tak się składa, że architektura otacza nas wszędzie - domy, zabytki, sklepy, miasta czy wioski. Czasem warto dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Magazyn podzielony jest na części, w których następuje przegląd kierunków i trendów w architekturze na przestrzeni wieków - od momentu jak ludzie wyszli z jaskini, poprzez średniowiecze, aż do teraz. Są tutaj również przedstawione sylwetki współczesnych najbardziej znanych architektów oraz ich prace. Magazyn kończy się artykułem ukazującym jaka będzie architektura przyszłości.


W miesięczniku"Uważam Rze Historia" znalazłam artykuł zatytułowany "Sekrety Białego Domu"(NR 1 STYCZEŃ 2017). Jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków na świecie. W artykule tym przestawiono jak to się stało, że został wybudowany akurat w tym miejscu, jak wyglądała jego przebudowa, skąd się wzięła nazwa, o zwyczajach prezydentów w nim mieszkających, itp.
 
A Wy lubicie czasem poczytać takie czasopisma?

DOMOWY BODY WRAPPING - za co lubię ten zabieg oraz ostatnio ulubione kosmetyki, które do niego stosuję

$
0
0
Wyszczuplanie ciała, poprawa jędrności i elastyczności skóry oraz redukcja cellulitu spędzają sen z powiek nie jednej kobiecie. U mnie problem odkładającego się tłuszczu dotyczy głownie nóg, dlatego wykonując zabiegi pielęgnacyjne na ciało, to na nich najbardziej się skupiam. Odkąd dowiedziałam się o takim zabiegu jak "body wrapping" staram się wykonywać go sama w domu. Za co go lubię i jakie są kosmetyki, które stosuję wykonując go - opiszę dziś na blogu. 


CO TO JEST BODY WRAPPING?

Zapewne większość z Was słyszała już o tym zabiegu, a także pewnie z niego korzystała (w domowym zaciszu lub u kosmetyczki). Jednak wiem, że zaglądają tutaj także osoby, które dopiero zaczynają się interesować tym tematem, dlatego chciałabym im co nieco wyjaśnić. 
Body wrapping to jedna z metod wyszczuplania ciała i zwalczania cellulitu, w której główną czynnością jest zawijanie poszczególnych części ciała folią lub bandażem zgodnie z zasadami drenażu limfatycznego (od dołu do góry). Oczywiście miejsca te powinny być uprzednio posmarowane odpowiednim preparatem zawierającym składniki o właściwościach antycellulitowych, drenujących, wyszczuplających oraz ujędrniających.  


JAKI JEST WPŁYW TEGO ZABIEGU NA SKÓRĘ?

Ucisk folii powoduje poprawę krążenia krwi i limfy. Natomiast ciepło jakie automatycznie zacznie się wydzielać otworzy pory, co zwiększa absorpcję składników aktywnych z zaaplikowanego preparatu w głąb skóry. Dzięki temu zadziała on szybciej i skuteczniej niż jakbyśmy tylko posmarowali się i pozostawili preparat do wchłonięcia nic więcej już z nim nie robiąc.


JAK PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO BODY WRAPPINGU?

Przed takim zabiegiem dobrze jest wykonać peeling. Złuszczamy w ten sposób obumarły naskórek i przygotowujemy skórę do kolejnych etapów zabiegu oraz lepszego wchłaniania składników aktywnych. Nie musimy tego robić tuż przez zabiegiem. Jeżeli planujemy, że będziemy wykonywać body wrapping, to peeling można zrobić dzień wcześniej.

Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wykonać również masaż okolicy zabiegowej. Najczęściej poleca się masaż relaksacyjny lub limfatyczny. Zastosowanie odpowiednich technik pozwala na poprawę przepływu krwi i limfy, zmniejsza się napięcie mięśniowe, skóra staje się bardziej elastyczna. Taki masaż poprawia też samopoczucie i powoduje, że czujemy się bardziej zrelaksowani.


O CZYM NALEŻY PAMIĘTAĆ!
  • nie można zbyt mocno owijać ciała folią czy bandażem. Powinno być to zrobione na tyle luźno, by zapewnić prawidłowe krążenie;
  • przeciwwskazania do wykonania zabiegu: gorączka, padaczka, stwardnienie rozsiane, nadciśnienie tętnicze, wady i choroby serca, miesiączka, miażdżyca, choroby nerek, żylaki, przebyte niedawno operacje, ciąża, gdy jesteśmy uczuleni na jakikolwiek ze składników zawartych w preparacie;
  • zalecany czas trwania zabiegu to od 5 do 45 minut. Dużo zależy tu od reakcji naszej skóry. W trakcie zabiegu będzie robić się nam bardzo ciepło, możemy odczuwać szczypanie, skóra może stać się zaczerwieniona;
  • gdy pojawi się uczucie silnego pieczenia należy przerwać zabieg, zmyć preparat zimną wodą i zastosować zimne okłady;
  • zabieg powtarzamy co 3 - 5 dni.

BODY WRAPPING - WERSJA Z SERUM / KONCENTRATEM ORAZ FOLIĄ

Zrobiliśmy już peeling i ewentualnie masaż - przystępujemy więc do aplikacji preparatu wyszczuplającego. Może on być w formie maski, kremu, serum czy koncentratu. Ważne, żeby zawierał składniki o właściwościach antycellulitowych, drenujących, wyszczuplających oraz ujędrniających, czyli takie substancje jak cynamon, kofeina, papryka, wyciągi z alg morskich czy borowinę. Aplikujemy go na skórę i przystępujemy do użycia folii. Ostatnio używałam koncentrat cynamonowo-kofeinowy z papryką marki BingoSpa. Wybrałam go w formie saszetek, ponieważ są dla mnie wygodniejsze w użyciu. Dostępne są też większe opakowania, ale ja przeważnie nie jestem w stanie zużyć ich do końca. Wolę zaopatrzyć się w kilka saszetek - koszt jednej to ok. 3 zł.


Nogi owijamy folią od dołu (czyli od łydek), przechodząc do góry. Ten kierunek jest ważny i zawsze powinien przebiegać w stronę węzłów chłonnych. Zawijanie folią można zakończyć na udach lub kontynuować przez biodra, aż do wysokości bioder. Zawijać można też brzuch, ręce czy biust. Ja skupiam się na nogach. Potem przykrywam się ręcznikiem lub kocem i czytam książkę lub buszuję po internecie. Po upływie odpowiedniego czasu zdejmuje folię i idę się umyć. Na koniec smaruję nogi lekkim balsamem nawilżającym i idę spać, ponieważ czas na wykonanie takiego zabiegu mam jedynie wieczorem.


BODY WRAPPING - WERSJA Z NASĄCZONYMI BANDAŻAMI

Alternatywna metoda wykonania body wrappingu, to owinięcie poszczególnych okolic ciała bandażem nasączonym preparatem. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, ponieważ nie musimy już kupować specjalnych kosmetyków, a do tego jeszcze foli do owinięcia się. Mam możliwość wypróbować ten sposób dzięki marce Lirene, która wprowadziła nowy produkt do swojej oferty: Rozgrzewający zabieg antycellulitowo-modelujący. W zestawie znajdują się 4 bandaże jednorazowego użytku. Ja wykorzystałam je na nogi, co wystarczyło na dwa zabiegi. Składniki aktywne w nich zawarte to kofeina, L-karnityna, skrzyp polny. Koszt takiego zestawu to ok. 28 zł.


Bandaże te można aplikować na uda, brzuch lub pośladki. Sposób zawijania jest taki sam jak w przypadku folii: nie za ciasno i od dołu do góry. Zalecany przez producenta czas trzymania bandaży na skórze wynosi 20 minut. Po tym czasie je zdejmujemy, a nadmiar produktu wmasowujemy aż do momentu całkowitego wchłonięcia. Tego preparatu nie spłukujemy. No chyba, że okaże się, że jesteśmy uczuleni na któryś z użytych składników, to zabieg należy przerwać, a preparat spłukać.


EFEKTY:
Lubię stosować ten zabieg, bo daje efekty, które są szybko zauważalne. Wiem, że niektóre kosmetyczki zanim wykonają body wrapping mierzą np. obwód ud przed i po zabiegu, dzięki czemu można zaobserwować różnicę. Ja się nie mierzyłam. Jednak efekty body wrappingu widzę po luzach w nogawkach spodni. Zauważyłam też poprawę stanu skóry na nogach. Jest ona bardziej gładka, jednolita, ujędrniona.

Próbowaliście już body wrappingu? 
Jakie działanie zaobserwowaliście u siebie?

W tym tygodniu na paznokciach: kropeczki

$
0
0
Witam po krótkiej przerwie. Lato w tym roku powitało mnie chorobą. Złapałam anginę, która przykuła mnie do łóżka i spowodowała, że nie miałam siły na nic. A musiałam szybko wyzdrowieć, bo szykował mi się ważny wyjazd do Wiednia. Obecnie czuję się już dobrze. Jeszcze tylko nie mogę pozbyć się napadów uporczywego kaszlu. Ale dzisiaj chciałabym się skupić na czymś fajnym i przyjemnym dla oka. Ostatnio podobają mi się zdobienia z kropeczkami. Lubię takie delikatne wzorki. A oto co mi wyszło:


Lakiery, które użyłam do wykonania tego zdobienia znajdują się na poniższych zdjęciach. Wszystkie są marki Semilac. Kolory bazowe to róż 047 oraz biel 001. Wzorek z kropek został zrobiony lakierami 098, 039, 033 oraz 166.


Myślę, że całość prezentuje się bardzo dziewczęco. Lubię takie delikatne kolory na co dzień, a zwłaszcza w okresie letnim. W takich paznokciach czuję się bardzo dobrze. Pasują też do wielu codziennych stylizacji.


A Wy lubicie takie zdobienia paznokci?

ENERGETYZUJĄCE TRIO LIRENE C + Dpro Vitamin Energy: żel myjący, serum oraz krem do twarzy

$
0
0
W mojej codziennej pielęgnacji skóry twarzy nie zmieniają się kroki. Czyli ta rutyna pielęgnacyjna, którą po kolei wykonuję rano i wieczorem. Zmiany, które zachodzą dotyczą stosowanych kosmetyków. Zdarza mi się, że po zużyciu jednego produktu, kupuję drugi taki sam - ale ma to miejsce dość rzadko. Chęć poznawania nowości i ich działania jest ode mnie silniejsza. Dlatego w mojej obecnej pielęgnacji skóry twarzy stosuję nową linię kosmetyków marki Lirene: C + Dpro Vitamin Energy - przeznaczoną dla osób 30+, gdy widoczne stają się pierwsze oznaki starzenia skóry, spada poziom nawilżenia i pojawiają się pierwsze zmarszczki mimiczne. Dobrze jest mieć całą serię kosmetyków, ponieważ powinno to wspomagać ich wzajemne działanie.


ŻEL MYJĄCO-ENERGETYZUJĄCY DO KAŻDEGO TYPU CERY

Oczyszczanie skóry to pierwszy krok w jej pielęgnacji. Tutaj przydaje się ten żel. Jest on bardzo gęsty, dlatego trudno wydobyć go z opakowania. Jednak jest na to sposób - po prostu już od pierwszego użycia trzymam go postawionego na zakrętce. Dobrze, że opakowanie jest tak zaprojektowane, że jest płaskie od wierzchu. Jednak ta jego gęstość ma też i swoją zaletę. Otóż produkt ten jest bardzo wydajny. Wystarczy użyć jego niewielką ilość. Ja robię to tak, że wylewam go nieco na dłonie, mieszam z wodą i wtedy myję twarz. Jak już się spieni, to łatwo go spłukać. 


Ogólnie cała ta linia utrzymana jest w bardzo energetyzującej pomarańczowej tonacji. Gdy stoją na półce wśród innych kosmetyków bardzo przyciągają uwagę. A zwłaszcza ten żel. W przezroczystym opakowaniu bardzo dobrze go widać - szczególnie zawieszone w nim pomarańczowe i żółte kuleczki. Są to mikrokapsułki z witaminę E, które pod wpływem dotyku rozcierają się. Warto tu również wspomnieć o jego zapachu, który jest soczyście cytrusowy. Pod tym względem bardzo fajny do stosowania zwłaszcza latem.


Używam go do oczyszczania skóry rano i wieczorem. Jestem zadowolona z tego jak sobie z tym radzi. Po jego użyciu skóra nie jest sucha, ani nie mam uczucia "ściągnięcia". Jedyne z czym nie zgodzę się, to zapewnienia producenta, że zwęża pory i zmniejsza ich widoczność. Za krótko mamy go na skórze, aby zdołał zadziałać coś w tym temacie. Żel myjący ma pojemność 200 ml i kosztuje ok. 16 zł.


SKONCENTROWANE STIMUSERUM NA NOC

Aplikuję je wieczorem na oczyszczoną skórę twarzy i szyi. Rozprowadzam je też nieco na dekolt. Produkty z witaminą C lubię stosować, ponieważ dają efekt zdrowo wyglądającej skóry, dlatego chciałam wypróbować również i to serum. Produkt znajduje się w przezroczystym, szklanym opakowaniu z pompką. Niby wszystko fajnie, bo powinno wygodnie się je używać. Jednak ja mam problem z tą pompką - cały czas mi się odkręca, nawet jak ją porządnie dokręcę. Na szczęście działa dobrze i wydobywa odpowiednią porcję serum, która wystarcza na jedną aplikację. 


Serum to zawiera hybrydowe połączenie dwóch form witaminy C: aktywną formę lipofilową oraz stabilną zamkniętą w liposomach - czyli tych widocznych pomarańczowych i żółtych kuleczkach. Serum dodatkowo zawiera też witaminę D i E. Wszystko ładnie, ale czemu to opakowanie nie jest z ciemnego szkła? Przecież wiadomo, że witamina C jest wrażliwa na światło.


Produkt ten, podobnie jak żel myjący, jest dość gęsty. Zaaplikowany w zbyt dużej ilości pozostawia lepką warstwę. Zauważyłam, że lepiej jest używać go mało, ale na dużą powierzchnię skóry. Wtedy szybko się wchłania i można przystąpić do aplikacji kremu. Serum ma też ten charakterystyczny cytrusowy zapach, ale łagodniejszy niż żel myjący. Najlepiej stosować go zgodnie z zaleceniami, czyli na noc. Próbowałam tak z ciekawości rano - ale nie nadaje się pod makijaż. StimuSerum ma pojemność 30 ml, kosztuje ok. 27 zł.


NAWILŻAJĄCY KREM-ŻEL ROZŚWIETLAJĄCY

W skład serii C + Dpro Vitamin Energy wchodzą też dwa kremy do twarzy. Jeden z nich to: Krem głęboko nawilżający na noc. A ja mam ten drugi, czyli Nawilżający krem-żel rozświetlający. Jest on przeznaczony do stosowania zarówno na dzień jak i na noc. Ja używam go tylko rano, ponieważ na wieczór mam inny, bardziej treściwy. 


Jego formuła łączy w sobie coś pomiędzy kremem a musem. Jest lekki, łatwo się rozprowadza i szybko się wchłania. Do tego ma jeszcze ten śliczny cytrusowy zapach. Jest on wyczuwalny, ale nie nachalny. Znajduje się w zakręcanym słoiczku. Krem ma lekko brzoskwiniowy kolor, a także zatopione w nim pomarańczowe kuleczki. Opakowanie to ma pojemność 50 ml, kosztuje ok. 25 zł. 


Nie opisywałam działania serum, ponieważ stosuję je równolegle z tym kremem i ich działania pokrywają się. Kosmetyki te używam już dwa miesiące i zauważyłam pewne efekty. Nawilżają skórę i lekko ją ujędrniają. Przy regularnym stosowaniu ich przez ten czas spodziewałam się lepszych efektów. To nie są pierwsze kosmetyki z witaminą C, z którymi mam styczność. Te, które miałam do tej pory dawały bardziej zauważalne efekty i to nieraz już po miesiącu. Skóra była bardziej rozpromieniona, świeża i pełna blasku. Tutaj ten efekt jest mały. Nie uważam, że te kosmetyki Lirene są złe, bo one działają. Jednak miałam kosmetyki tej marki, z których byłam bardziej zadowolona, jak na przykład te z linii BIO NAWILŻENIE

A Wy używaliście może kosmetyki z linii Lirene C + Dpro Vitamin Energy?
Co o nich sądzicie?

Kity, hity i inspiracje maj/czerwiec

$
0
0


Na początek zacznę od produktu zaklasyfikowanego do kategorii, którą Maxineczka bardzo fajnie określa jako "meh". Bardzo lubię słuchać w jaki sposób wymawia to słowo w swoich filmach. Szkoda, że nie mogę go puścić tu jako podkład dźwiękowy do tego wstępu. Ale wróćmy już do produktu, który znalazł się w tej kategorii. Zachciało mi się wypróbować kosmetyków Smart Girls Get More. Na początek skusiłam się na False Lashes Mascara, która ma za zadanie pogrubić i wydłużyć rzęsy.


Znajduje się ona w ładnym, zielonym opakowaniu. Ma szczoteczkę taką jaką lubię - małą i silikonową. Niestety efekt jaki daje na rzęsach nie zadowala mnie. Jest za delikatny - nawet jak nałożę jej dwie warstwy. Więcej się nie da, bo zaczyna za bardzo sklejać rzęsy. Powinna spodobać się osobom lubiącym delikatny efekt. Ładnie rozdziela rzęsy i je układa. Ja jednak potrzebuję trochę mocniejszego efektu. Niestety również długo zastyga na rzęsach. Gdy już skończę makijaż i czasem chcę jeszcze coś poprawić przy cieniach do powiek, to rzęsy sklejają się i układają nie tak jak powinny. Trzeba je jeszcze raz przeczesać. 


Nie spodziewałam się, że tak polubię matowe pomadki do ust. Mam już kilka w kredce, jednak ostatnio najczęściej sięgam po te płynne. Chciałabym pokazać Wam moje dwie najulubieńsze, które gdy mam nałożone na usta, to czuję się w nich bardzo dobrze. Nie będę się tu o nich rozpisywać. Sami popatrzcie jakie to piękne kolory. Obie dobrze kryją i posiadają aksamitne półmatowe wykończenie. A dodatkowo są bardzo trwałe. Równomiernie ścierają się z ust, pozostawiając na nich delikatną mgiełkę koloru, która utrzymuje się jeszcze przez kilka godzin.


Jedna to świetnie znana wielu osobom Liquid Matte Lipstick z Golden Rose.Urzekł mnie jeden z tych nowszych odcieni - a mianowicie numer 13. Jest to piękny nudziak. Ma ciepły i jasny odcień. Druga jest do niej zbliżona kolorem (tylko nieco ciemniejsza), ale jest z innej firmy. To Pure Velour Lips marki Zoeva w odcieniu Clear Message.


Następny kosmetyk bardzo mnie zaciekawił, ale na początku również i zadziwił. Wygląda ślicznie w tym białym opakowaniu ze srebrnymi zdobieniami, a w środku kolorowe zygzaki - dwa odcienie beżu, ciepły róż oraz delikatna perła. Jak go używać? Nazwa nieco na to naprowadza: Shyshine Nude Powder. Czyli że to puder. Producent wskazuje, że można stosować go na całą twarz lub w formie rozświetlacza.


Na początku bałam się go wypróbować. Ale okazało się że po zmieszaniu razem tej czterokolorowej zygzakowatej mozaiki ładnie wygląda ona na skórze - i o dziwo bardzo naturalnie. Preferuję pudry sypkie, ale ostatnio najchętniej sięgam po ten Dr Ireny Eris. Używam go na całą twarz, ponieważ efekt, który daje jako rozświetlacz jest zbyt delikatny. A właściwie go nie zauważam, bo nie widzę w nim żadnych błyszczących drobinek - według mnie jest to produkt matowy. Dobrze utrwala makijaż i nadaje skórze ładny, satynowy wygląd.


Jeszcze początkiem roku oglądałam film Katosu z jej ulubieńcami niekosmetycznymi 2016 r. Były wśród nich szczotki do włosów, które bardzo mnie zaciekawiły. Są one marki The Wet Brush. Kupiłam dwa modele. Jedna to Wet Brush Epic Quick Dry, czyli szczotka przyspieszająca suszenie włosów. Jest ona dość duża i ma liczne prześwity umożliwiające dopływ strumienia powietrza z suszarki. Ma wyprofilowany kształt wygięty w lekki łuk.



Druga szczotka jest bardzo leciutka i malutka (mniej więcej wielkości dłoni). Ma bardzo delikatne igiełki, bo zakończone kuleczką. W trakcie czesania nie ciągnie, nie łamie, ani nie wyrywa włosów (na szczotce zostaje tyle włosów ile naturalnie wypada). Można używać jej do rozczesywania włosów zarówno suchych jak i mokrych. Dostępna jest w kilku kolorach - ja zdecydowałam się na tą śliczną zieleń. Lubię nią rozczesywać włosy, sięgam po nią nawet częściej niż po Tangle Teezer.


W marcu pisałam Wam o marce kosmetyków, która bardzo mnie zaciekawiła. Do tego stopnia, że zdecydowałam się kupić kilka próbek, aby je przetestować. Ta marka to Balance Me, a natknęłam się na nią będąc w TkMaxx. Jakiś czas później w tymże też sklepie udało mi się kupić dwa kosmetyki pełnowymiarowe: krem i mgiełkę do twarzy.


Podczas używania tych próbek jednym z kosmetyków, który spodobał mi się najbardziej był Moisture Rich Face Cream. Jest to gęsty i treściwy krem, który zapewnia odpowiednią dawkę nawilżenia. Jego skład oparty jest na maśle Shea, olejku jojoba, które moja skóra bardzo lubi. Zimą świetnie się sprawdził. Obawiałam się trochę, czy nie będzie za ciężki do stosowania latem. Jednak okazuje się, że moja skóra dalej świetnie na niego reaguje, nie obciąża jej, dlatego dalej chętnie po niego sięgam. Osoby zainteresowane jego składem zapraszam do postu, w którym opisałam próbki tych kosmetyków (TUTAJ).


Nowością dla mnie okazał się Skin Bright Toning Mist. Sięgałam po tą mgiełkę często zwłaszcza w trakcie upalnych dni. Świetnie odświeża skórę i szybko się wchłania. Daje skórze ukojenie i lekkie nawilżenie. Producent wspomina, że można używać jej też na makijaż. Przeznaczona jest do wszystkich typów cery. 

Skład INCI:Aqua, Glycerin (Vegetable), Polyglyceryl-4 Caprylate, Hydrolyzed Hyaluronic Acid, Anthemis Nobilis (Roman Chamomile) Flower Oil (1), Ananas Sativus (Pineapple) Fruit Extract, Rosa Centifolia (Rose Absolute) Flower Oil (1), Citrus Aurantium (Neroli) Flower Oil (1), Nardostachys Jatamansi (Spikenard) Root Oil (1), Citrus Aurantium Bergamia (Bergamot) Fruit Oil (1), Pelargonium Graveolens (Rose Geranium) Flower Oil (1), Achillea Millefolium (Yarrow) Leaf Oil (1), Citric Acid, Sodium Hydroxide, Sodium Dehydroacetate, Dehydroacetic Acid, Potassium Sorbate, Brnzyl Alcohol, Limonene (2), Linalool (2), Geraniol (2), Citronellol (2), Citral (2), Farnesol (2).
(1) - natural pure essential oil
(2) - naturally occurring in essential oils


W maju przypomniałam sobie o Hercule Poirot. Jest to najlepszy kryminał, który mogę oglądać godzinami. Ależ Agata Christie miała zmysł i polot do pisania takich wspaniałych intryg. Najbardziej podobają mi się te odcinki, w których gra David Suchet. Jest ich sporo, bo 70 - a ja już jestem w trakcie oglądania tych ostatnich. Poirot w niesamowity sposób rozwiązuje swoje sprawy. Mimo że w większości odcinków chodzi o to samo (o pieniądze, o spadek), to każdy z nich jest inny, każdy trzyma w napięciu do samego końca. Lubie oglądać te filmy też ze względu na cudowną starą architekturę, piękne posiadłości, ogrody i kostiumy. Tu ważne jest wszystko, nie tylko fabuła, dlatego odcinki są bardzo klimatyczne. Co ja będę robić jak obejrzę wszystkie Herkulesy?


A jacy są Wasi ulubieńcy z ostatnich miesięcy?

Czechy - Jaskinia Balcarka, Przepaść Macochy i Brno

$
0
0
W czerwcu mało było mnie na blogu - trochę z powodu choroby, a trochę z powodu podróżowania. Z mężem kilka dni spędziliśmy w Czechach i Austrii. Na początek był Morawski Kras. Znajduje się tam ok. 1100 jaskiń krasowych, z których cztery udostępnione są dla zwiedzających. My obejrzeliśmy jaskinię Balcarka. Znajduje się tam ciekawy labirynt korytarzy, przepaści i komór z różnokształtnymi naciekowymi ozdobami na ścianach.


Niektóre komory są bardzo niskie i wąskie, a inne ogromne - wysokie na 10 metrów i więcej. Ich sufity zdobią liczne stalaktyty. Panuje tam niesamowity klimat, ponieważ komory są miejscami doświetlane, a miejscami panuje półmrok. Ciekawe było też to, że mieliśmy miejscową panią przewodnik. Wszystkie opowieści o jaskini opowiadała po Czesku. Ogólnie dało się ją zrozumieć, ale było to też nowe doświadczenie móc posłuchać tego języka. Jednak nie ukrywajmy - dla nas język Czeski bywa bardzo śmieszny, gdy słyszymy niektóre ich sformułowania. 


Między komorami przemieszcza się wąskimi korytarzami. Jest ich tam cały labirynt. Na samym końcu zwiedzania znajduje się komora z kamiennymi rzeźbami (mi bardzo spodobały się niedźwiadki). Ogląda się tutaj też film o ludziach prehistorycznych zamieszkujących te jaskinie. Znaleziono liczne ślady ich pobytu tutaj (narzędzia, szczątki zwierząt).


Potem pojechaliśmy nad Przepaść Macochy. Jest to najgłębszy lej krasowy w Czechach. Głębokość przepaści wynosi 138,5 metra. Na jej dole znajduje się małe jeziorko. Przepaść oglądaliśmy z platformy obserwacyjnej. Ze szczytu można zejść na dno i zwiedzać jaskinie Punkevni. Jednak my tam nie schodziliśmy tylko pojechaliśmy dalej do Brna. Niestety na zdjęciach nie widać jaka przepaść jest głęboka. Trochę zasłaniają ten widok drzewa rosnące na zboczach.


Następnie odbyliśmy długi spacer po Brnie. Bardzo podoba mi się to miasto - zwłaszcza wyjątkowy klimat jaki tworzą tu stare kamieniczki i związane z nimi legendy. Zwiedzaliśmy Stare Miasto, między innymi: Targ Zielny, katedrę św. Piotra i Pawła, Plac Wolności.


Na Placu Wolności znajduje się zegar astronomiczny. Cały jego zamysł był taki, że ma przypominać strzałę, co symbolizuje pomyślną obronę miasta przed szwedzkim potopem. Jednak przez wiele osób został on przechrzczony na pomnik wibratora.


Wiele brnieńskich legend łączy się z ratuszem i tutejszymi radnymi. O tym, że nie opłaca się nie zapłacić uzgodnionej ceny do dziś świadczy krzywa wieżyczka na gotyckim portalu Starego Ratusza. Kiedy radni nie chcieli zapłacić budowniczemu Antonowi Pilgramowi za budowę portalu, specjalnie skrzywił jedną z wieżyczek. Tak, aby przypominała skrzywiony, jego zdaniem, charakter radnych. 


I jeszcze mała ciekawostka – Brno podobnie jak Kraków, ma swoją legendę ze smokiem, niezwykle podobną. Legenda mówi, że pod miastem osiadł smok, który zagrażał mieszkańcom i wyjadał im żywy inwentarz. Jeden ze śmiałków podał smokowi torbę wypchaną siarką (lub wapnem), po zjedzeniu której nabrał smok takiego pragnienia, że ilość wypitej wody go zabiła. Prawda, że skądś to znamy? Przechodząc przez dziedziniec ratuszowy wystarczy podnieść głowę i można zobaczyć tego smoka.


Targ Zielny, zwany jest także „kapustnym”. To tradycyjne miejsce handlowe, gdzie po dziś dzień rozstawiane są stragany i sprzedawane warzywa i owoce. Dostrzeżemy na nim XVII – wieczną fontannę Parnas.


Katedra św. Piotra i Pawła, jej sylwetka, a właściwie dwie charakterystyczne wieże dominują nad całą Starówką. To kościół gotycki, choć przebudowywany – na przykład wieże pochodzą z XX wieku. Świątynia ładnie prezentuje się z zewnątrz, ale warto też wejść do środka, żeby zobaczyć gotycki ołtarz, piękne witraże w prezbiterium, czy największy zabytek tego miejsca – pochodzącą z początków XIV wieku kamienną rzeźbę Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus. Z katedrą wiąże się też ciekawa legenda – otóż jej dzwony biją codziennie o godzinie 11-tej rano, a nie w południe, jak to jest we wszystkich dzwonnicach. Związane jest to z legendą z czasów wojny trzydziestoletniej, kiedy to oblegający Brno Szwedzi mieli dać miastu obietnicę, iż odpuszczą oblężenie i odejdą, jeśli nie zdobędą miasta do południa dnia 15 sierpnia. Mieszkańcy Brna postanowili oszukać Szwedów, bijąc w dzwony godzinę wcześniej i powodując koniec oblężenia miasta. Brno było jedynym miastem, które oparło się Szwedom w czasie tej wojny.



A Wy byliście w którymś z tych miejsc? 
Podobają Wam się Czechy?

Spacer po Wiedniu: Dom Hundertwassera, Belweder, Krypta Cesarska, Katedra św. Szczepana, Park Rozrywki

$
0
0
Gdy już byliśmy w Czechach, to czemu nie wstąpić do Austrii, a konkretnie do Wiednia. Spędziliśmy tam dwa dni. Pierwszy z nich przeznaczyliśmy głównie na spacerowanie i oglądanie miasta. Najpierw był przejazd wokół Ringu. Jest to jedna z najbardziej reprezentacyjnych ulic stolicy Austrii. Jej długość wynosi 5,2 km. Powstała w miejscu dawnych murów miejskich, które wyburzono w XIX wieku. Niestety nie mam stamtąd żadnych zdjęć, bo skupiłam się na oglądaniu. Za to pokażę Wam bardzo ciekawy budynek w Wiedniu - Dom Hudnertwassera.


Jest to kilkupiętrowa kamienica, która wyróżnia się na tle pozostałych budynków swoimi barwami i kształtami. Autorem tego projektu jest znany austriacki architekt Friedensreich Hundertwasser, który nie uznawał linii prostych, a także był bardzo ekologiczny. Mimo że budynek znajduje się w ciasnej zabudowie w centrum Wiednia, to projektantowi udało się tutaj wpleść sporo zieleni: dom porośnięty jest pnączami, a dach pokryty roślinnością. Wnętrza nie są udostępniane zwiedzającym ze względu na mieszkających tutaj lokatorów.


Następnie udaliśmy się na spacer. Najpierw poszliśmy zobaczyć Belweder w Wiedniu. Jest to barokowy pałacyk wybudowany dla księcia Eugeniusza Sabaudzkiego. Za nim znajduje się ogród francuski przyozdobiony posągami sfinksów. W 1752 r. pałac wykupiła cesarzowa Maria Teresa. Miały tu miejsce ważne wydarzenia historyczne takie jak np. konferencje dyplomatyczne Adolfa Hitlera, podpisanie Traktatu Belwederskiego 15 maja 1955 r. kończącego okupację Austrii przez armię aliantów oraz ratyfikacja austriackiej konstytucji.


Następnie poszliśmy dalej spacerować i zwiedzać. Zobaczyliśmy między innymi wiele pomników, Polski Kościół, Operę, Budynek Filharmoników Wiedeńskich i Deptak.


Co mnie zaskoczyło w Wiedniu, to kult śmierci. Obecnie wiele osób oszczędza przez lata, aby sprawić sobie bogaty pogrzeb. Tradycja pochówków pełnych przepychu była w Austrii tak wielka, że w 1967 roku otwarto tu nawet Bestattungsmuseum - pierwsze na świecie muzeum poświęcone czci oddawanej zmarłym. Ceremonie pogrzebowe Habsburgów najbardziej przeszły do historii. Starannie reżyserowane, należały do największych wydarzeń "towarzyskich". W katedrze Świętego Szczepana Męczennika w Wiedniu znajdują się groby monarchów i książąt z austriackiej linii Habsburgów. Od 1618 roku miejscem schronienia szczątków królewskich jest Krypta Cesarska w kościele Kapucynów.


Ciała 145 członków rodziny królewskiej znajdują się właśnie w tym miejscu, ale najbardziej znaczącym jest fakt, iż jest to też miejsce pochowania cesarzowej Marii Teresy - jedynej kobiety z rodu Habsburgów, która objęła tron. Rokokowy sarkofag cesarzowej jest ogromny (3 metry wysokości, 3 szerokości, 6 długości).


 W krypcie Franciszka Józefa znajduje się sarkofag cesarzowej Elżbiety (Sisi).


Ostatni wielki pogrzeb, ponownie z cesarską pompą, odbył się w Wiedniu w 2011 r. W Krypcie Cesarskiej pochowany został Otto von Habsburg, najstarszy syn ostatniego cesarza Austrii. Habsburg zmarł 4 lipca 2011 r. w Niemczech w wieku 98 lat. Nigdy nie zrzekł się prawa do tronu w Wiedniu, choć jego rodzina po I wojnie światowej została wypędzona z kraju.


Dotarliśmy również do Katedry Św. Szczepana. Wznosi się pośrodku Stephansplatz w sercu najstarszej części miasta. Jest najważniejszą i jedną z najstarszych świątyń w Wiedniu. Zbudowana została w latach 1230/1240-1263 w stylu późnoromańskim, a następnie ją rozbudowywano od XIV do początku XVI w. Wówczas to katedra otrzymała obecną gotycką formę. Należy ona do największych świątyń europejskich, jej całkowita długość wynosi 107, zaś szerokość 34 metry.


Na koniec tego dnia wstąpiliśmy na chwilę do Parku Rozrywki Prater. To wiedeńskie wesołe miasteczko znajdujące się w centralnej części stolicy z wieloma atrakcjami. Jest tam też duży teren parkowy, gdzie można pobiegać, pospacerować. Było tam wiele osób spędzających czas całymi rodzinami.


Tak minął nam pierwszy dzień w Wiedniu.A Wy byliście w którymś z tych miejsc? Podoba Wam się Wiedeń?

Dzień drugi w Wiedniu: Kahlenberg, Schonbrunn oraz Muzeum Historii Naturalnej

$
0
0
W drugim dniu naszego zwiedzania Wiednia, zaraz po śniadaniu, udaliśmy się na Kahlenberg. Podziwialiśmy tam panoramę miasta ze wzgórza. To z tego miejsca w 1683 roku Król Polski Jan III Sobieski dowodził zwycięską bitwą o Wiedeń z Turkami. 


Na szczycie znajduje się kościół pod wezwaniem św. Józefa prowadzony przez polskich księży. Mieści się w nim izba upamiętniająca zwycięstwo polskie w Odsieczy Wiedeńskiej. 


Następnie udaliśmy się do letniej rezydencji Habsburgów Schonbrunnu. Jest to jeden z najpiękniejszych budynków w stylu barokowym w Europie. Pałac ma 1441 komnat, z czego 45 udostępniono zwiedzającym. Zwiedzaliśmy je w ramach „Grand Tour z przewodnikiem Audio Guide". Wnętrza utrzymane są w stylu rokoko. Komnaty mieszkalne i gabinety cesarza Franciszka Józefa są skromne i proste. Tym bardziej okazale prezentują się sale reprezentacyjne i pokoje gościnne. W Sali Lustrzanej koncertował Mozart jako sześcioletnie dziecko. Niestety nie mam zdjęć tych wnętrz, ponieważ nie wolno ich tam robić. 


Ale za to pokażę Wam Muzeum Powozów Cesarskich. Są tu wszelkie pojazdy używane na dworze cesarskim – od ślubnej karety, przez powozy spacerowe, sanie, karawany pogrzebowe, aż po automobil.


Dużym plusem jest uzupełnienie wystawy o liczne fotografie, reprodukcje obrazów i anegdoty. Trafiły tu również autentyczne stroje należące do cesarzowej Elżbiety i Franciszka Józefa – m.in. tren sukni ślubnej, jedna ze słynnych czarnych sukni należących do Sissi czy jasna satynowa suknia uszyta przez jej ulubioną krawcową.


Warto też zwrócić uwagę na zupełnie nietypowe powozy - w wersji mini. Małe powoziki przeznaczone specjalnie dla cesarskich dzieci. Taki niewielki ekwipaż zaprzęgano w kucyka i pozwalano małym książętom i księżniczkom dzierżyć wodze.


Na tle „standardowych” pojazdów typowych dla XIX w. wyróżniają się bogato zdobione, barokowe i rokokowe karety. Perełką tej kolekcji jest Grand Carosse, czyli karoca koronacyjna. Zbudowana została prawdopodobnie w trakcie panowania Karola IV (1685-1740). Osiem wielkich okien przeszklono szybami ze szkła weneckiego, co na tamte czasy stanowiło niewiarygodny luksus. Wszystkie drewniane elementy pokryte są warstwą złota, a ozdobne panele udekorowane malowidłami z alegoriami cnót władcy. To cudo ostatni raz było używane 30 listopada 1916 r. podczas koronacji Karola I na apostolskiego króla Węgier.


Tuż przy wyjściu znajduje się dworski automobil. Już w 1909 r. na użytek rodziny panującej zakupiono kilka samochodów spalinowych, które na ulicach wyróżniały się herbem i ciemnozielonym kolorem, zarezerwowanym dla pojazdów cesarskich. Prezentowane poniżej auto jest jedynym zachowanym z całej cesarskiej „stajni”. Dla zainteresowanych: 4-cylindrowy silnik o pojemności 7400 cm³, drewniane nadwozie, 4-biegowa skrzynia, elektryczne światła, prędkość maksymalna 90 km/h.


Oczywiście nie mogliśmy nie pójść na spacer po Ogrodach Cesarskich. Chcieliśmy zobaczyć z jakim przepychem były urządzane barokowe ogrody. Są tam długie aleje otoczone żywopłotem, liczne pomniki, studnie i okazałe klomby. Można zobaczyć największą w Europie Palmiarnięz 1882 roku, ogród z labiryntem, ogród japoński, ogród zoologiczny, a na szczycie wzgórza - Gloriettę. Stąd też można cieszyć się niesamowitym widokiem na Wiedeń.


Ostatni punkt tego dnia to Muzeum Historii Naturalnej. Mieliśmy tylko kilka godzin na jego zwiedzenie, ale tam można spędzić cały dzień. W muzeum znajduje się 39 sal z ekspozycjami. Mieści się w nich cały przekrój czasów od ery archaicznej po obecne czasy; od owadów, poprzez kamienie szlachetne i minerały, skończywszy na pterozaurach i zwierzętach nam współczesnych.


Na półpiętrze znajdują się wystawy geologiczne, mineralogiczne i petrograficzne. Jeśli chodzi o nasze polskie akcenty, to znajduje się tam halit z Wieliczki oraz siarka z Tarnobrzegu.


Wystawy w salach 6–9 poświęcone są historii Ziemi oraz ewolucji, gdzie można zobaczyć np. szczątki kopalne roślin. W sali 10 ekspozycje dotyczą dinozaurów. Oprócz szkieletów i szczątków tych gigantycznych prehistorycznych zwierząt czeka alozaur, który wygląda jak żywy - rusza się i przeraźliwie ryczy. Model ten zbudowano specjalnie dla Muzeum Historii Naturalnej.

Jaka jestem malutka na tle mamuta.

Na piętrze pierwsza sala (21) poświęcona jest mikrofaunie – m.in. organizmom jednokomórkowym, wioślarkom i owadom. W sali 22 znajdują się eksponaty dotyczące m.in. gąbek, jamochłonów i szkarłupni, w sali 23 – mięczaków, w sali 24 – stawonogów. Sale 25–39 przeznaczono na ekspozycje dotyczące kręgowców. Sale 27 i 28 obejmują wystawę na temat płazów i gadów, 33–39 – ssaków. Sala 29 prezentuje wyłącznie wypchane okazy ptaków austriackich, kolejne (30–32) dotyczą ptaków z całego świata.


To już koniec naszej wizyty w Wiedniu. A Wy byliście w którymś z tych miejsc? Podoba Wam się Wiedeń?

Wspomnienia z podróży

$
0
0
Szykuję dla Was jeszcze jedną relację z ostatniego dnia naszego pobytu w Austrii i Czechach. Pisałam już o pięknym Brnie i dwóch niesamowitych dniach w Wiedniu. A teraz będzie kolej na śliczne czeskie miasto – Ołomuniec. Fajnie, że byliśmy tam początkiem czerwca zanim zaczęły się upały, a przy okazji było też niewiele turystów. Wiem, że Praga jest najbardziej popularnym celem turystycznym w Czechach, ale my chcieliśmy uniknąć tłumów i spokojnie pospacerować.


Przez te cztery dni zrobiliśmy prawie tysiąc zdjęć. Na blogu pokazałam zaledwie małą ich część. A w międzyczasie byliśmy w lipcu w Wieliczce. Ostatni raz byłam tam jeszcze na wycieczce ze szkoły podstawowej i fajnie było sobie przypomnieć to miejsce. Stamtąd doszły kolejne zdjęcia. Najlepiej byłoby wywołać je jak najszybciej i zrobić z nich album – póki jeszcze pamiętamy jak najwięcej szczegółów z tych wyjazdów. 



Dlatego zaczęłam przeglądać w Internecie jakie są dobre oferty cenowe przy wywoływaniu dużej ilości zdjęć. Między innymi trafiłam na stronę Foto4u.pl. Za zamówienie od 1000 zdjęć w formacie 10x15 lub 10x13 koszt wywołania zdjęcia wynosi zaledwie 20 gr od sztuki! Odbitki w interesujących mnie formatach zamówione danego dnia do 22:00 mają szybki czas realizacji – w ciągu 1-2 dni roboczych. Dodatkowo dla zamówienia od 300 zł przesyłka jest darmowa. Istnieje też możliwość darmowego odbioru osobistego w punktach odbioru w całej Polsce. Zdjęcia drukowane są na wysokiej jakości papierze fotograficznym Kodak. Jest też dodatkowa opcja ręcznej korekty zdjęć przez grafika, aby uzyskać efekt równo naświetlonych zdjęć o poprawnej kolorystyce i jakości. 

Moim zdaniem oferta jest atrakcyjna. A co Wy o niej sądzicie? Ktoś może korzystał?

Ołomuniec - niedoceniana turystyczna perełka Czech

$
0
0

Na koniec naszej wycieczki wybraliśmy się do Ołomuńca. Jest to historyczna stolica Moraw. Leży 260 kilometrów od Krakowa i 190 kilometrów od Katowic, na trasie z Polski przez Brno do Wiednia i dalej do Chorwacji. Większość turystów omija Ołomuniec, a warto zatrzymać się tam choćby na jeden dzień i przespacerować przez Stare Miasto, które jest drugim (po centrum Pragi) największym zespołem zabytkowym w Czechach. Zabudowa w jego obrębie reprezentuje głównie styl renesansowy i barokowy.


Najbardziej wyróżniającym się obiektem na Rynku Głównym jest Kolumna Trójcy Przenajświętszej. Wybudowana w latach 1716-1754 przez Wacława Rendera, architekta cesarskiego i miejskiego kamieniarza. Niestety, artysta nie zobaczył swojego dzieła - zmarł w 1733 roku. W swoim testamencie zapisał cały majątek na dokończenie kolumny. Budowla ma 35 metrów wysokości.


Katedra św. Wacława w Ołomuńcu - pierwotnie była to trójnawowa romańska bazylika. Z czasem została wielokrotnie przebudowana. Aż ostatecznie zanikła prawie cała romańska budowla, a katedra otrzymała formę gotycką. Jej wnętrze może się niektórym osobom wydawać znajome. A to dla tego, że za projekt odpowiada ten sam rzeźbiarz i architekt, który zaprojektował Kościół św. Anny w Krakowie. 


Dodatkowo można wejść na wieżę Katedry i po drodze podziwiać panoramę Ołomuńca. Na szczycie znajduje się dzwon św. Zdzisławy, którą Jan Paweł II kanonizował 21 maja 1995 r. 


Na budynku ratusza znajduje się zegar astronomiczny. W Czechach są tylko dwa zegary tego rodzaju - jeden tu, drugi w Pradze. Jeszcze 500 lat temu o bogactwie i wielkości miast świadczyło przede wszystkim to, czy mogły sobie pozwolić na wybudowanie publicznego zegara. Nie bez znaczenia był też fakt, jaki był to czasomierz. Największą sławę zyskiwały mechanizmy skomplikowane, które dodatkowo pozwalały na odgrywanie przed widzami przedstawienia. Taki właśnie zegar zafundował sobie w XV wieku Ołomuniec.

Zegar ten był wielokrotnie przebudowywany i naprawiany, aż w 1898 roku wymieniono mechanizm, a przy okazji malowidła zastąpiono rzemieślniczymi obrazkami. Po II wojnie światowej zegar znów wymagał naprawy. Tym razem jednak uznano, że wnętrze ma całkiem sprawne, za to zmieniono na nim figury i malowidła - świętych zastąpili chłopi i robotnicy, na mozaikach pojawiły się obrazki nawiązujące do ludowych tradycji okolic Ołomuńca.W tej formie zegar podziwiać można do dziś. Nadal w południe poruszają się jego figurki, nadal słychać muzykę. Z jednej strony żal starego czasomierza, z drugiej zaś obecny to także ciekawa pamiątka minionych, choć może nie tak dawnych czasów.


A Wy byliście w którymś z tych miejsc? 
Podoba Wam się Ołomuniec?

Ulubieńcy i jeden bubel / lipiec 2017

$
0
0
Ostatnio pojawiło się kilka wpisów z podróży. Jednak przecież jest to blog głównie o tematyce kosmetycznej, więc do takowej powróćmy. Na początek chciałabym wspomnieć o kosmetykach, które używało mi się najlepiej w ciągu ostatniego miesiąca. Niestety trafił mi się też jeden bubel - o którym napiszę tu ku przestrodze, by nie marnować na niego pieniędzy.


W lipcu podstawę mojego demakijażu stanowiły dwa produkty. Skórę zaraz po tym jak rano wstawałam, a także po popołudniowym demakijażu myłam Czarnym Mydłem. Bardzo dokładnie oczyszcza ono skórę. Dodatkowo nie podrażnia jej i jest bardzo wydajne. W międzyczasie wyskoczyło mi parę stanów zapalnych. Zauważyłam, że mydło to przyspieszyło ich gojenie. Używałam je też jako peeling enzymatyczny, czyli namydlałam na skórze, a potem zostawiałam tak przez kilka minut przed spłukaniem. Daje działanie peelingujące, ale jest ono bardzo delikatne i dla niektórych może być niezauważalne. Jedyną jego wadą jest to, że w trakcie spłukiwania  może szczypać w oczy.


Do demakijażu używałam Lirene Pure and Matt płyn micelarny z minerałami z Morza Martwego. Przeznaczony jest on do każdego typu cery. Do jego działania nie mam nic do zarzucenia. Skutecznie usuwa makijaż i odświeża skórę. Jest również wydajny, ponieważ używam go często, a zużyłam przez miesiąc dopiero połowę opakowania. Zresztą to jest dość duże opakowanie, bo ma 400 ml pojemności.


Lubię zmieniać kremy do twarzy, dlatego teraz kupiłam krem na noc Dar piękna marki DLA Kosmetyki. Spodobał mi się ze względu na skład. Zawiera mleczko pszczele, napar z jarzębiny, olej z czarnuszki, D-panthenol. Nie znajdziemy tu oleju parafinowego i mało jest konserwantów. Jest to dla mnie istotne, ponieważ nie powoduje zapychania skóry, tylko sprawia, że jest ona miękka i gładka. Opakowanie to bardzo prosta, plastikowa buteleczka z pompką. Krem jest dość gęsty i treściwy, ale dzięki temu wydajny. Nie utrudnia jednak to jego aplikacji - łatwo się rozsmarowuje i dość szybko wchłania. Ma delikatny, ziołowy zapach. Bardzo dobrze nawilża skórę. Przy mojej mieszanej cerze jest to ważne. Lubię aby policzki nie były przesuszone, a i strefa T, gdy nie jest dobrze nawilżona, to wzmaga się tam produkcja sebum. Gdy używam ten krem na noc, to rano skóra jest uspokojona i dłużej zajmuje zanim podkład trzeba przypudrować.


Podkład, po który najchętniej sięgam to Dr Irena Eris PROVOKE. Produkt ten kupiłam po tym jak polecała go wiele razy na swoim blogu Daria - Kosmetyczna Hedonistka


Ja również go polubiłam. Głównie za dopasowanie kolorystyczne, ponieważ odcień numer 210 jest dla mnie idealny i nie muszę go rozjaśniać. 


Występuje on w trzech wersjach ja wybrałam MATT FLUID, ponieważ przy mojej świecącej się strefie T lubię, gdy podkład daje matowe wykończenie. Nie muszę go zbyt dużo przypudrowywać (mocniej strefę T, a resztę skóry tylko lekko muskam pudrem). Nie ciemnieje z czasem na skórze. Znajduje się w estetycznym i wygodnym w użyciu opakowaniu z pompką.


Ulubione perfumy, które umilają mi lato to Chloe de Roses EDT. Jest to zapach bardzo świeży i radosny. Nuty różane są tu charakterystycznym składnikiem. Uwielbiam ten zapach, a w dodatku bardzo długo się on utrzymuje, dlatego chętnie sięgam po te perfumy. Lubię je też za to, że są dobre na co dzień, a także pasują na wieczór.


Na koniec produkt, który u mnie się nie sprawdził. Lubię markę Alterra i wiele już ich kosmetyków miałam - głównie do włosów. Dlatego, gdy skończył się mój dezodorant, to postanowiłam wypróbować teraz Alterra - Balsam dezodoryzujący Melisa i Szałwia. Jest to produkt z dobrym i naturalnym składem. Niestety nie jestem zadowolona z jego działania (w właściwie jego braku). Szkoda, że nie poczytałam o nim opinii przed zakupem, ponieważ zbiera wiele niepochlebnych. Na szczęście nie spowodował u mnie żadnego podrażnienia skóry. Po prostu nie chroni przed brzydkim zapachem. Nie mam problemów z nadmierną potliwością, a po jego użyciu czułam wokół mnie zapach potu. Dodatkowo ma swój charakterystyczny zapach, który gryzie się z moimi perfumami. Po prostu je zagłusza i obrzydza mi ich zapach. Jednym słowem - masakra!


Mieliście może któryś z tych kosmetyków?
Co o nich sądzicie?

LIRENE MINERAL COLLECTION

$
0
0
Niedawno marka Lirene wypuściła nową serię produktów o nazwie Mineral Collection, które przeznaczone są do pielęgnacji ciała. W jej skład wchodzą:
  • KORAL MORSKI - olejkowa mgiełka do ciała,
  • MINERAŁY Z MORZA MARTWEGO - multi-regenerujący balsam do ciała,
  • JEDWAB MORSKI - lekki balsam odżywczy do ciała.


Już od razu na samym początku najbardziej zaciekawiła mnie ta olejkowa mgiełka do ciała. Jest to produkt dwufazowy, więc przed użyciem należy nim energicznie wstrząsnąć. Mimo swojej olejowej formuły wchłania się szybko i nie zostawia tłustej warstwy na skórze. Ma przyjemny, delikatny zapach. Jest praktyczna jeżeli chodzi o aplikację, ponieważ posiada atomizer. Wystarczy kilka psiknięć, lekko rozetrzeć mgiełkę na skórze i już możemy się cieszyć efektami jej działania. Niby wydaje się, że to taki lekki produkt, ale nawilżenie daje porządne. Sprawia, że skóra staje się miękka i gładka przez długi czas po aplikacji. Zaczęłam używać tą olejową mgiełkę jako taką ciekawostkę, ale najbardziej polubiłam ją z całej tej serii. Jej pojemność to 195 ml - cena 19,99 zł.
SKŁAD: Aqua (Water), Isododecane, Glycerin, Dimethicone, Sodium Chloride, Ethylhexylglycerin, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Ascorbyl Palmitate, Calcium Gluconate, Sodium Cocoamphoacetate, Lauryl Glucoside, Sodium Lauryl Glucose Carboxylate, Sodium Cocoyl Glucamate, Corallina Officinalis Extract, Citric Acid, Gluconolactone, Sodium Benzoate, Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone, Citronellol, Geraniol, CI 61565, Capsanthin / Capsorubin.


W skład tej serii wchodzą też dwa balsamy do ciała - takie o typowo kremowej formule. Jeden to Multi-regenerujący balsam do ciała - przeznaczony jest do skóry suchej, a drugi to Lekki balsam odżywczy do ciała - przeznaczony do skóry normalnej. Oba posiadają przyjemny, delikatny morski zapach, który ulatnia się niedługo po aplikacji na skórze. Mi to nie przeszkadza - nie muszą utrzymywać zapachu dłużej. Zawierają w sobie też zielone i niebieskie mikro-kapsułki z witaminą E, które rozcierają się w momencie rozprowadzania po skórze.


Multi-regenerujący balsam do ciała ma bardzo bogatą i treściwą konsystencję. Jest w stanie porządnie nawilżyć suchą skórę. Z tych dwóch balsamów w tubkach właśnie po ten sięgam najczęściej. Pozostawia na skórze delikatną ochronną warstwę - jest ona bardzo przyjemna i nie daje uczucia tłustości. Fajnie regeneruje skórę - dlatego lubię go używać zaraz po kąpieli. Opakowanie ma pojemność 200 ml - cena 15,99 zł.
SKŁAD: Aqua (Water), Isopropyl Isostearate, Betaine, Pentaerythrityl Tetraisostearate, Ceteareth-20, Cetearyl Alcohol, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Orbignya Oleifera (Babassu) Seed Oil, Glyceryl Stearate SE, Dimethicone, Alcohol Denat., Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Allantoin, Mannitol, Cellulose, Disodium EDTA, Maris Sal, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Extract, Ethylhexylglycerin, BHA, Tocopheryl Acetate, Hydroxypropyl Methylcellulose, Phenoxyethanol, Methylparaben, Parfum (Fragrance), CI 77007 (Ultramarines).


Lekki balsam odżywczy przeznaczony jest do skóry normalnej, więc ma już znacznie lżejszą konsystencję. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze. Sprawdzi się u osób, które lubią takie lekkie produkty. Ja po niego raczej rzadko sięgam, bo wolę ten mocniej nawilżający. Ale zauważyłam, że chętnie podkrada mi go mama i to ona dokończy jego używanie. Jej akurat pasuje to, jak ten balsam działa. Produkt ma pojemność 200 ml - cena 15,99 zł.
SKŁAD: Aqua (Water), Isopropyl Myristate, Isohexadecane, Ceteareth-20, Cetearyl Alcohol, Betaine, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Pentaerythrityl Distearate, Sodium Polyacrylate, Persea Gratissima (Avocado) Oil, VP/Hexadecene Copolymer, Dimethicone, Lactose, Allantoin, Disodium EDTA, Xanthan Gum, Ethylhexylglycerin, Glycerin, Microcrystalline Cellulose, BHA, Postelsia Palmaeformis Thallus Extract, Tocopheryl Acetate, Citric Acid, Phenoxyethanol, Methylparaben, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Parfum (Fragrance), CI 77289 (Chromium Hydroxide Green).


Produkty te różnią się sposobem aplikacji czy stopniem nawilżenia jaki dają skórze, dlatego myślę, że każdy będzie w stanie znaleźć tu taki, który najbardziej mu przypasuje swoim działaniem. 

A Wy używaliście kosmetyki z linii Mineral Collection?
Co o nich sądzicie?

Kosmetyki, które są mi zbędne

$
0
0
Uwielbiam kosmetyki, to jest pewne. Bardzo chętnie je używam i śledzę nowości. Jednak zauważyłam, że jest pewna grupa produktów, które są mi całkowicie zbędne. Gdy ich nie posiadam, wcale za nimi nie tęsknię. A kiedy już do mnie trafią, zużywam przez wiele miesięcy, bo nie palę się, by codziennie po nie sięgać. Zakładam, że wiecie, co mam na myśli i jestem pewna, że macie podobnie. Jeśli jesteście ciekawe, co mi się kompletnie nie przydaje, zapraszam do postu.


PIANKA DO GOLENIA

Nawet jak goliłam nogi maszynką, to pianki nie używałam za bardzo. No może na początku, bo przecież pianka do golenia jak sama nazwa wskazuje jest potrzebna do golenia. Ale potem odkryłam, że dobrze do tego celu sprawdzały się inne kosmetyki. Dlatego przestałam kupować piankę, a przy goleniu nóg używałam mocno spieniony żel pod prysznic, albo maskę, która nie sprawdziła się do włosów. A kiedy odkryłam dobrodziejstwo posiadania depilatora, to zapomniałam, że coś takiego jak pianka do golenia istnieje.


KREM DO BIUSTU

Tego rodzaju krem też jest dla mnie zbędny. Mam wrażenie, że firmy kosmetyczne najchętniej robiły by osobne kremy na każdą partię ciała: osobny na czoło, osobny na policzki, co innego na ręce, a co innego na dłonie. Ja na biust po prostu używam ten sam produkt co i do reszty ciała. Może być balsam, może być olejek. Przynosi to dobre efekty, wiec po co przepłacać i kupować dodatkowe kosmetyki, które będą zalegały na półkach. Wystarczy mi już, że z używaniem balsamów nie jestem zbyt systematyczna. Tak samo byłoby i z kremem do biustu.


KREM DO SZYI I DEKOLTU

Tutaj sytuacja wygląda podobnie jak w przypadku kremu do biustu - nie widzę potrzeby kupowania specjalnego preparatu do szyi i dekoltu skoro mam krem do twarzy. Trzeba jednak pamiętać o aplikowaniu na te partie ciała kremu. A to dlatego, że po szyi i dłoniach najbardziej widać procesy starzenia się skóry. Jest tam ona cienka i delikatna. Przyjrzyjcie się starszym celebrytkom, które poddały się licznym botoksom i skórę twarzy mają "wyprasowaną". Z szyją tego nie da się zrobić, więc chodzą potem z apaszkami, aby pozakrywać dekolty. Dlatego ważna jest profilaktyka. Już teraz przy okazji aplikacji kremu na twarz, posmarować nim również szyję i dekolt. Fajnie jest, gdy używamy maseczkę na twarz, to zaaplikować ją też na szyję i dekolt. Tak robią kosmetyczki w gabinetach, a przynajmniej powinny, gdy przychodzimy na zabiegi, w których używa się maski.


PEELING DO DŁONI I STÓP

Bardzo często stosuję peelingi do ciała. Już w momencie, gdy masuję je na skórze i robię peeling ciała, to jednocześnie jest też wykonywany peeling dłoni. Wystarczy tylko przy okazji zrobić peeling stopom - dlatego nie wiedzę sensu, abym jeszcze dodatkowo kupowała specjalny peeling dedykowany do dłoni czy stóp.


BAZA POD TUSZ DO RZĘS

Próbowałam takie bazy. Miałam kiedyś nawet taki 2-częsciowy tusz do rzęs, który miał białą bazę. Używałam ten duet przez pewien czas, ale nie podobały mi się uzyskiwane efekty. Rzęsy były posklejane, nie chciały się układać tak jak bym tego chciała. Poza tym efekt był zbyt dramatyczny. Ja wolę delikatniej podkreślone rzęsy, dlatego nie używam tego typu baz.


KOSMETYKI DO STYLIZACJI WŁOSÓW

Próbowałam je używać, jednak efekt był taki, że kończyłam z posklejanymi i skołtunionymi włosami. Dodatkowo pianki, pasty i gumy do włosów powodują u mnie przyklap. Nauczyłam się żyć bez tego typu produktów - i dobrze mi z tym. Czasem tylko używam lakieru do włosów, aby przygładzić niesforne baby-hairy.


SUCHY SZAMPON

Wiem, że dla wielu jest to wielki hit. Dla mnie jest to zbędny produkt. Mam suchy szampon z Batiste. Próbowałam go używać. Moje włosy jednak po jego zastosowaniu wyglądają gorzej niż przed. Są takie lekko szorstkawe i trudno jest mi się pozbyć białego osadu z szamponu. Wyglądają jakby jeszcze dłużej nie były myte niż w rzeczywistości.


KOSMETYKI Z NAPISEM "ANTYCELLULITOWE"

Kremy, które mają działać antycellulitowo nie dają efektów. Zawarte w nich składniki aktywne (jak na przykład kofeina) mogą dać skórze impuls, dzięki któremu poprawi się przepływ krwi i poziom jej nawilżenia. Jednak od kiedy zagłębiłam się w tematy związane z budową i funkcjonowaniem skóry, to jestem bardziej świadoma jaką barierę ochronną ona stanowi i jak ciężko jest w nią wniknąć kosmetykom. Jedynym skutecznym sposobem na pomarańczową skórkę jest odpowiednia dieta i ćwiczenia.

A dla Was jakie kosmetyki są zbędne?

5 x TAK / 1 x MEH, czyli ulubieńcy sierpnia

$
0
0

W sierpniu odkryłam kilka takich perełek, które na pewno będę dalej kupować jak mi się skończą. Dowiedziałam się o innym zastosowaniu znanego mi już kosmetyku. Kupiłam też produkt, który nie do końca mi się sprawdził. O tym wszystkim już dziś w nowym wpisie. Zapraszam :)


OCTENISEPT


Znam ten preparat już od dawna, jednak stosowałam go tylko na rany na skórze. Ma szerokie spektrum działania - niszczy bakterie, grzyby, drożdżaki, pierwotniaki. A najlepsze jest w nim to, że nie szczypie po aplikacji. W tym roku odkryłam jeszcze inne jego działanie. Otóż pomaga mi na ukąszenia owadów. W sierpniu komary pokąsały mnie wiele razy. W tych miejscach powstaje u mnie potem duży obrzęk i zaczerwienienie. Już nawet Fenistil nie działał. Aż w końcu pomógł mi Octenisept, który szybko przyniósł ukojenie. 


BARE MINERALS Blemish Remedy podkład mineralny


W trakcie sierpniowych upałów bardzo rzadko się malowałam. A jeśli już, to sięgałam po podkład mineralny - inne były dla mojej skóry za ciężkie. Pierwszy raz używałam produktu marki BareMinerals. Okazało się, że ten podkład to absolutny hit moich wakacji! Lubię go za lekkość, przy jednoczesnym dobrym kryciu. Jednak na początku trzeba się nauczyć go nakładać. Nie jest to trudne - jak ktoś miał już do czynienia z minerałami, to zapewne stosował tę technikę. Najlepiej jest nabierać go mało na pędzel i rozprowadzać na skórze kolistymi ruchami. Wtedy ładnie stapia się z cerą, a dodatkowo można stopniować jego krycie. Mam go w odcieniu Clearly Porcelain 01, który jest do mnie idealnie dopasowany.


W podkładzie tym ciekawe jest jego wydobywanie. Nie ma tu takiego sitka, aby go wysypywać na wieczko. Na środku znajduje się małe siteczko, w którym macza się pędzel. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie. Jeszcze nie wiem czy okaże się wydajny, ale zapowiada się, że będzie dobrze. Używałam go przez cały sierpień i zużyłam 1/4 opakowania. 


MATRIX Oil Wonders - Color Caring Oil 


Do tej pory do pielęgnacji moich włosów używałam Eliksir Odżywczy z Elseve. Jednak stał się on dla nich za słaby. Dlatego sięgnęłam po produkt bardziej tłusty i ciężki jakim jest Oil Wonders marki Matrix. Występuje on w kilku wersjach - ja wybrałam Egyptian Hibiscus. Stosuję go na umyte, lekko podeschnięte włosy, a potem pozostawiam je do dalszego schnięcia. Spisuje się dobrze - po prostu czegoś takiego im było potrzeba. Nawilża włosy, a także je nabłyszcza - bez efektu przetłuszczenia. Dodatkowo jest bardzo wydajny. Używałam go po każdym myciu włosów, przez cały sierpień, a zużyłam go tylko tak ok. 1 cm od wierzchu opakowania. Powinien wystarczyć mi jeszcze na długo, ponieważ mieści się w dość sporym opakowaniu, bo 150 ml. Bez problemu można go aplikować i na suche już włosy. Lubię go również za piękny zapach, który jeszcze przez pewien czas utrzymuje się na włosach.


EVELINE Extension Volume Mascara False Definition 4D


Ostatnio pisałam Wam o tuszu do rzęs, który się u mnie nie sprawdził. Nie lubię go używać, dlatego kupiłam inny. Makijaż ma być przyjemnością, a nie mordęgą. Postanowiłam powrócić do tuszy Eveline - bo są dobre, tanie i jak na razie się na żadnym nie zawiodłam. Marka ta ma ich wiele do wyboru, a ja próbowałam tylko kilka, dlatego teraz sięgnęłam po inny z ich oferty - Extension Volume Mascara False Definition 4D. 


Kolejny raz się nie zawiodłam. Pasuje mi jego konsystencja, szczoteczka, to jak rozczesuje rzęsy, a także najważniejsze - jaki daje efekt. Nowością dla mnie jest to, że skusiłam się na wersję wodoodporną. Trochę przez niedopatrzenie, bo miałam mało czasu na zrobienie zakupów. Jednak dobrze mi z tym i jak widzicie trafił do ulubieńców.


GOLDEN ROSE LONGSTAY Precise Browliner


Do tej pory najczęściej sięgałam po pomady do malowania brwi. Jednak chciałam sprawdzić jak to będzie używać kredki. No i przepadłam - jest to znacznie wygodniejsze w użyciu niż pomada. Nie potrzeba już dodatkowych pędzli - kredka jest cieniutka i ma swój grzebyczek. Udało mi się też dopasować odpowiedni kolor - mam ją w odcieniu 101. Do tego wszystkiego jest łatwo dostępna i tania.


BELL HYPOAllergenic z linii Marceliny Zawadzkiej


Czytałam o pomadkach z Bell wiele dobrych opinii. No i skusiłam się na jedną. Lubię matowe pomadki i chciałam mieć kolejną, ponieważ bardzo spodobał mi się kolor 02 Warsaw. Ładnie wygląda na ustach i wszystko byłoby z nią dobrze, gdyby nie pewien szczegół, który powoduje, że nie sięgam po nią za często. Chodzi mi o to, że dziwnie zastyga za ustach. Tworzy na nich taką jakby "skorupkę", co jest niezbyt przyjemne w odczuciu. Jest trwała - utrzymuje się długo na ustach, jednak niestety nie przepadam za tym produktem i zaliczam go do maxineczkowej kategorii MEH.


A jak Wasi ulubieńcy z sierpnia?

BACK TO BROWN, czyli moje włosy - wrzesień 2017

$
0
0

Bardzo podoba mi się efekt ombre. Nawet przez pewien czas miałam włosy zafarbowane w ten sposób. Czyli ciemniejsze u nasady, z coraz jaśniejszym kolorem im bliżej końcówek. Jednak muszę przyznać, że po pewnym czasie zaczęłam się męczyć z ich pielęgnacją i stylizacją. Rozpuszczone coraz bardziej mnie denerwowały, ponieważ zaczęły się niemiłosiernie puszyć i strączkować. Potrzebowałam, aby odświeżyć kolor, a przy okazji podciąć trochę końcówki. A poza tym już nieco znudziło mi się to ombre.


Ujednoliciłam kolor włosów na ciemny brąz. Nie chciałam już jasnych końców, bo są trudniejsze w codziennej pielęgnacji. Włosy w tym miejscu są bardziej suche i musiałam aplikować na nie spore ilości olejku, aby w miarę dobrze wyglądały. Teraz, mimo że nadal zmagam się z ich suchością (zmiana koloru nie zmieniła ich kondycji), ale za to zyskały ładniejszy wygląd. Są bardziej błyszczące i prościej jest mi je pielęgnować.


Dzięki podcięciu końcówek włosy zyskały nieco na objętości. Optycznie wygląda na to, że jest ich więcej. Przedtem miałam włosy okropnie przyklapnięte - nie pomagało nawet suszenie ich głową w dół. Teraz same unoszą się u nasady - przypomniałam sobie dzięki temu cięciu za co lubiłam moje włosy. Za to, że po wymyciu głowy mogę teraz zostawić je do samodzielnego wyschnięcia, a one będą fajnie ułożone. 

GOLDENBOX No 2

$
0
0

Pierwszej edycji tego pudełka nie miałam. Po prostu nie spodobała mi się jego zawartość. Zresztą od dawna nie skusiłam się na żadne pudełko tego typu. Aż do teraz. Druga edycja luksusowego pudełka GOLDENBOX bardzo mi się spodobała i stwierdziłam, że muszą ją mieć. Właśnie wczoraj kurier dostarczył mi przesyłkę. Jej zawartość nie była dla mnie zaskoczeniem, ponieważ wcześniej sprawdziłam co ma być w środku. Box zawiera 5 pełnowymiarowych kosmetyków i 1 miniaturkę.


GUERLAIN Mascara La Petite Robe Noire


Jak dotąd nie miałam jeszcze maskar tej marki (tak poza tym innych kosmetyków też). Czytałam wiele opinii osób z niej zadowolonych, wiec cieszę się, że nadarzyła się okazja, aby ją wypróbować. Zaciekawiła mnie również jej silikonowa szczoteczka, która ma dość nietypowy kształt, dzięki czemu ma malować każdą rzęsę z osobna, a także je pogrubiać i podkręcać. Jest to produkt pełnowymiarowy.  Cena: 144 zł / 10 ml


L'OREAL PARIS Maska Czysta Glinka, redukuje zaskórniki i zwęża pory


Jest to nowość, która dołączyła do trzech wcześniejszych wersji. Nie miałam ich, chociaż wiele czytałam na ich temat. Maska ta dopasowana jest akurat do potrzeb mojej skóry, dlatego tym chętniej przetestuję jak się u mnie sprawdzi. Zawiera 3 mineralne glinki oraz ekstrakt z alg morskich. Jest to produkt pełnowymiarowy. Cena: 34,99 zł / 50 ml


STARA MYDLARNIA Kula z kremem do kąpieli


Uwielbiam takie umilacze kąpieli i chętnie po nie sięgam. Bardzo się cieszę, że mam wannę i mogę rozkoszować się kąpielą z użyciem takiej kuli. Dodam jeszcze, że ona pięknie pachnie. Jest to mocny zapach, ale nie duszący. Pachnie nieco jak perfumy - takie świeże, kwiatowe. Czułam go jeszcze zanim otworzyłam to pudełko. Jest to produkt pełnowymiarowy. Cena 17 zł / ok. 155 g


ORPHICA Eyeliner w kredce


Jest to nieznana mi dotąd marka. A ja lubię testować nowości, więc eyeliner w kredce też się przyda. Jest bardzo miękki i wygodny w obsłudze. Podoba mi się to, że ma wykręcany rysik. Ja będę go raczej stosować jak kredkę do oczu, nie eyeliner. Mam go w kolorze brązowym. Jest to produkt pełnowymiarowy. Cena: 59 zł / 6 g


BANDI Peeling Gommage Jubilee Edition


Tego typu peelingi bardzo lubię, dlatego nigdy ich dość na półkach w łazience. O marce Bandi słyszałam wiele dobrych opinii, więc cieszę się, że jest okazja wypróbować ich kosmetyk, ponieważ do tej pory jakoś mało miałam ku temu okazji. Jest to produkt pełnowymiarowy. Cena: 49 zł / 50 ml


VERDEOASI Krem do ciała Nutri-Intense


Balsamy do ciała zużywam akurat bardzo powoli i długo, bo niesystematycznie je stosuję. Dlatego mi akurat pasuje, że jest to miniaturka o pojemności 10 ml. Jeszcze go nie używałam, ale kiedyś przyjdzie na niego kolej, bo obecnie mam jeszcze balsamy do ciała z Lirene. Cena produktu pełnowymiarowego: 140 zł / 200 ml



Taki box kosztuje 119 zł. Jego zawartość znacznie przewyższa cenę zakupu, dlatego między innymi się na niego skusiłam. Drugi powód był taki, że znalazły się tu kosmetyki, które mi się przydadzą. Ciekawa jestem kolejnej odsłony GOLDENBOX, ale to nastąpi dopiero za kwartał.

Co sądzicie o drugiej edycji GOLDENBOX?
Podoba Wam się zawartość?
Viewing all 654 articles
Browse latest View live