Quantcast
Channel: UWIELBIAM BYĆ KOBIETĄ

Ulubieńcy ostatnich miesięcy - częśc I: akcesoria do makijażu i demakijażu

$
0
0
Ostatnio na blogu sporo było postów o kosmetykach, które się u mnie nie sprawdziły. Nadeszła więc pora opowiedzieć trochę o produktach, które bardzo polubiłam używać. Produktach, po które sięgałam najczęściej w ciągu ostatnich miesięcy. Okazuje się, że zebrało mi się ich całkiem sporo, dlatego pomyślałam, że najlepiej będzie stworzyć trzy posty na ten temat. Dziś będzie o akcesoriach do makijażu i demakijażu.


 
GĄBECZKI DO PODKŁADU I KOREKTORA

Jeszcze początkiem zeszłego roku nie wyobrażałam sobie, aby nie używać pędzli do podkładu. W ten sposób najlepiej mi się go aplikowało. Obecnie tak się u mnie pozmieniało, że nie używam już pędzli. Odstawiłam je na rzecz gąbeczek, ponieważ dzięki nim uzyskuje ładniejsze efekty. Podkład prezentuje się bardziej świeżo i mogę zaaplikować go bardzo cieniutką warstwą.


Moje najulubieńsze gąbeczki są z BLEND IT. Jednak tylko te marmurkowe. Nie polecam jednokolorowych, ponieważ one szybko się niszczą. Kupuję zawsze dużą i malutką gąbeczkę. Ta większa służy do aplikacji podkładu na skórę twarzy, a ta malutka jest idealna do korektora pod oczy. Niedawno przeprosiłam się też z Beauty Blenderem w wersji różowej. Używałam ich na początku mojej przygody z gąbeczkami. Potem odstawiłam na rzecz BLEND IT. Jednak ostatnio powróciłam do Beauty Blendera i używam wszystkich tych gąbeczek ze zdjęcia na zmianę. Ze względów higienicznych gąbeczki wymieniam co 3-4 miesiące.


PĘDZEL DO BLENDOWANIA

Jeśli miałabym wskazać najmiększy pędzel jaki mam od razu powiedziałabym, że jest to M Brush numer 06. Kupiłam go już parę miesięcy temu. Był to dość drobi zakup, ponieważ pędzel kosztuje 69,90 zł. Jednak jest warty każdej wydanej na niego złotówki. Tak miękkiego i świetnie aplikującego cienie pędzla jeszcze nie miałam. Chętnie zaopatrzę się w jeszcze kilka pędzli Maxineczki.


Włosie ma bardzo miękkie. Jest dobrze wyprofilowany. Jego kształt to takie lekko spłaszczone jajeczko, dlatego świetnie blenduje się nim cienie. Polubiłam go bardziej niż moje dotąd ulubione pędzle marki Zoeva. Myłam go już wiele razy i włosie cały czas jest takie samo. Jedynie zmył się z niego całkowicie numer, a także częściowo logo marki.

Pędzel ten wykonany jest z włosia kozy. Skuwka pozłacana 24K złotem.
Długość włosia: 16 mm
Długość pędzla: 151 mm


GĄBKA KONJAC

Gąbka Konjac w kosmetyce i medycynie japońskiej istnieje od przeszło 1500 lat. To produkt w 100% naturalny i biodegradowalny, jest wolna od szkodliwych, drażniących i mogących podrażnić skórę substancji. Gąbki te używałam już jakiś czas temu. Potem przestałam - w sumie nie wiem dlaczego. Od stycznia znów do nich powróciłam. Do tej pory miałam takie zwykłe białe. Teraz kupiłam wersję z bambusowym węglem drzewnym przeznaczoną do cery tłustej i problematycznej. Węgiel taki ma naturalne właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybicze. Gąbka skutecznie usuwa zrogowaciały naskórek. Powodując, że skóra staje się gładka.



Na zdjęciu nie wygląda może zbyt ładnie. Tutaj jest akurat wyschnięta. W kontakcie z wodą intensywnie pęcznieje, staje się delikatna i miękka. Zapewnia subtelne i łagodne dla skóry oczyszczenie bez podrażnień. A dodatkowo pozwala na minimalne użycie kosmetyków myjących, zmniejszenie ilości produktów oczyszczających, czyli znaczne uproszczenie pielęgnacji. Jedyną jej wadą jest to, że gąbka schnie powoli. Choć można ją dezynfekować i prać w wysokich temperaturach, często ulega uszkodzeniom i pomimo zachowania wzmożonych środków ostrożności: pleśnieje w środku.  Dodatki do gąbki szybko się wypłukują i tracą swoją wartość aktywną, dlatego wymieniam ją co najmniej co 3 miesiące.

Mieliście któryś z tych akcesoriów?
Co o nich sądzicie?

Ulubieńcy ostatnich miesięcy - część II: kosmetyki do makijażu

$
0
0
Dziś zapraszam na drugą część trylogii o ulubieńcach ostatnich miesięcy. Tym razem skupimy się na kosmetykach do makijażu. Nawet nie spodziewałam się, że na tyle fajnych perełek uda mi się natrafić. Część z nich zapewne znacie, bo kupiłam je z polecenia innych blogerek czy youtuberek. Ale może też o czymś nowym się tu dowiecie.


KOBO PROFESSIONAL paleta do makijażu SHINE ON

Opakowanie z zewnątrz prezentuje się bardzo pięknie. Lubię taką kolorystykę. Do tego jest kartonowe (czyli bardzo lekkie) i solidnie wykonane. W środku znajduje się lusterko. No i oczywiście 6 cieni do powiek i jeden rozświetlacz. Chociaż ja używam go też jako cień.


W paletce znajdują się kolory, w których świetnie czuję się w makijażu. Wszystkie są perłowe, ale ja i tak sięgam po nią często, bo z matów lubię tylko cielisty beż i brązy. Bardzo lubię, gdy ruchoma powieka pomalowana jest w świetliste kolory. A te z palety Shine on są śliczne. Również ten ceglasty i bordo bardzo polubiłam - jako taki akcent w makijażu.


Do tego jakość cieni jest dobra - świetnie się je aplikuje i buduje nimi odpowiednią pigmentację. W trakcie blendowania nie tracą na kolorze. A te odcienie są przepiękne. Rzadko zdarza się paleta, z której używałabym wszystkich kolorów. Sięgam po nią coraz częściej, bo to są takie typowo wiosenno-letnie kolory, w których najlepiej się czuję.

NABLA paleta cieni DREAMY

O tej palecie wspominałam już kilka razy. Ale co ja na to poradzę, że ją też cały czas bardzo lubię. W palecie znajduje się 12 cieni matowych i foliowych. Wszystkie są mocno napigmentowane. Bardzo lubię ich formułę, bo cienie są miękkie i masełkowate. Dzięki temu  świetnie się z nimi pracuje. Cienie idealnie się blendują, nie tracąc przy tym na intensywności.


Niektóre cienie dobijają mi już dna. Jak na przykład Illusion - jasny, ciepły brąz, który pasuje mi do każdego makijażu do podkreślenia załamania powieki. Uwielbiam też Vanitas - cień łączący brzoskwiniowe, różowe i złote tony, czy też Byzantyne - stare złoto w ciepłym odcieniu.  Używam z niej większości kolorów, ale nie wszystkie. Nie lubię Delirium - jest to ładny fiolet, ale denerwują mnie drobinki w nim zawarte, bo z czasem osypują się pod powiekami, a także Inception - bo źle czuję się w takim odcieniu fioletu. Dlatego z jednej strony chętnie kupiłabym następną, jak w tej większość cieni mi się już skończy. Jednak z drugiej strony wiem, że nie używam ich wszystkich.

COLLECTION korektor LASTING PERFECTION

Do tej pory moimi dwoma najulubieńszymi korektorami były: Maybelline Instant Anti-age Eraser oraz Revolution Conceal and define. Niedawno dołączył do nich  korektor COLLECTION Lasting Perfection. Jest on na rynku dostępny już od dawien dawna. Podejrzewam, że każdy o nim słyszał i zapewne wiele osób już go miało. Ja zaopatrzyłam się w niego dopiero niedawno. Jest to kolejny produkt, który kupiłam z polecenia Maxineczki, który się u mnie sprawdził.


Nie wiedziałam, na który odcień się zdecydować, więc wybrałam numer 1 i 2. Ich połączenie stanowi kolor dopasowany do mojej karnacji. Jest to kremowy i dosyć ciężki korektor. Dobrze radzi sobie z zakrywaniem pojedynczych przebarwień, z którymi nie dał rady podkład. Czasem używam go pod oczy, ale jest trochę za ciężki na tą okolicę. Polubiłam go używać jako bazę pod cienie. Zastąpił moją do tej pory najbardziej ulubioną z Artdeco. Lasting Perfection dobrze wyrównuje koloryt powieki, a cienie świetnie się go trzymają, ponieważ zanim zastygnie jest on tak fajnie lepki.

GOLDEN ROSE MATTE LIPSTICK CRAYON

Ja wiem, że o niej już wiele razy słyszeliście. To jest już kolejna kredka, w odcieniu numer 13, którą mam. Zużyłam ich wiele, bo dla mnie jest to najpiękniejszy kolor, który pasuje do większości makijaży, zarówno tych dziennych jak i wieczorowych.


Z innymi pomadkami mam tak, że lubię je tylko o określonej porze, na przykład tylko latem lub zimą. Ta jest uniwersalna - chętnie po nią sięgam przez cały rok. W dodatku jej trwałość jest powalająca. Nawet jak sporo jem w ciągu dnia, to jakaś jej część utrzymuje się na ustach przez długi czas. Ładnie się zjada - bo tak równomiernie. Chyba nie muszę tu o niej więcej pisać, ponieważ przypuszczam, że większość osób wypróbowała już te pomadki w kredce.
 

NABLA MAGIC PENCIL

Jest to wielofunkcyjna wodoodporna kredka. Występuje w kilku kolorach. Ja mam ją w odcieniu Light Nude. Może być wykorzystywana do podkreślenia linii wodnej oka, rozświetlenia łuku brwiowego oraz kącika oka, zaznaczenia konturu ust, a także pełnić rolę eyelinera.


Ja już od dawna szukałam dobrej kredki do rozświetlania wodnej linii oka. Bardzo trudno było mi znaleźć taką, która będzie odpowiednio miękka, a zarazem trwała. Mój problem z liniami wodnymi oczu jest taki, że są one bardzo trudne do pomalowania. Kredki, które do tej pory używałam nie chciały się ich czepić, albo znikały po kilku mrugnięciach okiem.


Straciłam już nadzieję, że uda mi się znaleźć trwałą kredkę. A wtedy zaczęły się pojawiać recenzje Magic Pencil. Postanowiłam jeszcze raz spróbować i okazało się, że natrafiłam na świetną perełkę. Tak kredka ma piękny kolor (który wygląda naturalnie na linii wodnej), dobrze się nią maluje, a do tego jest bardzo trwała.

GOLDEN ROSE TOTAL COVER 2 in 1 Foundation and Concealer

Zacznę może od tego, że ja bardzo lubię ciężkie i mocno kryjące podkłady. Nawet do aplikowania ich na co dzień w dziennych makijażach. Do tej pory moim wielkim ulubieńcem jest Estee Lauder Double Wear, który niektórzy używają tylko na większe wyjścia. Ja uwielbiam go na co dzień. Jednak jest do drogi podkład, który szybko mi się kończył, dlatego chciałam znaleźć jakiś tańszy jego odpowiednik. I znalazłam. Jest to podkład Total Cover marki Golden Rose.


Pod względem efektów jakie uzyskuję na skórze oba te podkłady są do siebie mocno zbliżone. Z tym, że Estee Lauder kosztuje ok 145-180 zł, a Golden Rose 39,90 zł. Bardzo polubiłam ten podkład. Jest on dość gęsty, dlatego aplikuję go w ten sposób, że najpierw rozkładam punktowo na skórze, a następnie wklepuję przy użyciu gąbeczki. Ta metoda aplikacji pozwala mi uzyskać bardzo ładne i naturalnie wyglądające krycie, bez efektu maski. Jest też wydajny - bo jedna pompka wystarcza na całą twarz i szyję.


Mam go w odcieniu 02 Ivory, który w trakcie aplikacji jest idealnym odcieniem mojej cery. Niestety w ciągu dnia troszkę ciemnieje, dlatego muszę go rozjaśniać. Zamawiałam go online, nie sprawdzając wcześniej odcienia. Przypuszczam, że na teraz lepszy byłby dla mnie kolor 01, bo 02 będzie idealny jak się nieco opalę.

A jacy są Wasi ulubieńcy spośród kosmetyków do makijażu?

Ulubieńcy ostatnich miesięcy - część III: kosmetyki pielęgnacyjne

$
0
0
Dziś zapraszam na trzecią i zarazem ostatnią cześć o kosmetycznych ulubieńcach. Na koniec zostawiłam pielęgnację. Nie ma tych kosmetyków jakoś wiele, ponieważ cenię sobie minimalizm jeśli chodzi o pielęgnację. Bardzo dobrze się to u mnie sprawdza. Chciałabym przedstawić Wam kosmetyki, które pomogły mi uporać się z zimowymi problemami skóry, coś fajnego do pielęgnacji twarzy i włosów.



NEUTREA - SUMMER PEEL oraz HYDRATIN

Na początek kosmetyki, o których już pisałam. Jednak tak bardzo polubiłam ich działanie, że nie mogło zabraknąć ich w tym zestawieniu. SUMMER PEEL jest to krem do stosowania na noc, w skład którego wchodzą trzy kwasy: migdałowy, laktobionowy oraz azelainowy. Natomiast HYDRATIN to krem nawilżający. Razem stanowią świetny duet do pielęgnacji skóry. Na blogu pojawiła się już szczegółowa ich recenzja - nie będę się więc tutaj powtarzać. Odsyłam do jej przeczytania (klik).


BALSAMY OCHRONNE DO UST

Dzięki nim moje usta przetrwały zimę w bardzo dobrym stanie. Miałam wiele tego typu produktów, ale te trzy są moim zdaniem najlepsze. Są bezbarwne, mają fajne składy i nie są drogie. Zimą nie miałam problemu z suchymi, popękanymi czy spierzchniętymi ustami. Pomadkę z Alterry mam zawsze przy sobie w torebce. Natomiast te balsamy w słoiczkach używam grubszą warstwą na usta na noc. Ten z Evree jest multifunkcyjny - można go aplikować na wszystkie przesuszone miejsca na skórze.


  • ALTERRA pomadka z olejkiem z rumianku BIO (klik)
  • EVREE Instant Help Multifunkcyjny balsam Ratunek dla skóry (klik)
  • TISANE Classic balsam do ust (klik)

WHITE AGAFIA szampon pokrzywowy i brzozowy

Lubię używać produkty Babuszki Agafii, dlatego postanowiłam wypróbować jak się sprawdzi White Agafia. Okazało się, że bardzo dobrze.


Szampony te dobrze rozprowadzają się na włosach, ładnie się pienią, a co najważniejsze są skuteczne. Oczyszczają włosy nie plącząc ich przy tym. Polubiłam je używać, głównie dlatego, że są to jedne z lepszych szamponów jakie miałam. Moje włosy je uwielbiają. Są po nich takie miękkie, sypkie i błyszczące. A co ciekawe nawet jak umyję włosy tylko samym szamponem i nie użyję potem żadnej odżywki czy maski, to moje włosy również bardzo ładnie wyglądają i układają się. Do tego nie są drogie, bo kosztują ok. 12 zł. Jedynie nie widziałam ich nigdzie w sklepach w mojej okolicy, dlatego muszę zamawiać je przez internet.


BIELENDA PROFESSIONAL Micelles and Pearl - micelarny płyn do demakijażu

Przeznaczony jest do każdego rodzaju cery. Znajduje się w wygodnym w użyciu opakowaniu z pompką. Świetnie sobie radzi z demakijażem. Wystarczy chwile przytrzymać na powiece wacik nim nasączony, a cienie i tusz świetnie się rozpuszczają i zmywają bez potrzeby mocnego tarcia skóry. A do tego jest bardzo łagodny. Nie zdarzyło mi się, aby szczypały lub piekły mnie po nim oczy. Jest to najfajniejszy płyn micelarny jaki używałam w ostatnim czasie.


Mieliście któreś z tych kosmetyków?
Co o nich sądzicie?
Jacy są Wasi ulubieńcy z kategorii kosmetyków pielęgnacyjnych?

GARNIER FRUCTIS - BANANA HAIR FOOD - Odżywcza maska do włosów bardzo suchych

$
0
0
Ta nowa seria masek do włosów z Garniera od razu zwróciła moją uwagę. Cała kampania reklamowa oraz szata graficzna opakowań sprawiają, że od razu da się zauważyć te produkty. Świeże i smakowicie kolorowe wzory wyróżniają się na półce sklepowej i zachęcają do zakupu. Z dostępnych czterech wersji: Papaja, Macadamia, Goji oraz Banan - ja skusiłam się na tą ostatnią. 


Maski z serii Hair Food zbierały sporo pozytywnych opinii na blogach i youtubie. Udałam się więc do drogerii i ją kupiłam. W cenie regularnej kosztuje ok. 25 zł. Mi udało się trafić na promocję w Hebe. Nie pamiętam już dokładnie ile zapłaciłam, ale było to ciut poniżej dwudziestu złotych. Po otwarciu opakowania od razu czuje się piękny bananowy zapach. Jest on bardzo przyjemny, nie sztuczny. Taki zachęcający do zjedzenia jej :)) Może dlatego producent zamieścił informacje: nie połykać i chronić przed dziećmi. Konsystencja jest w sam raz - nie za gęsta, nie za rzadka. Opakowanie pojemności 390 ml wystarcza na długo. Ja używam tą maskę już ponad miesiąc i nie widać dużego zużycia.


Maska przeznaczona jest do włosów bardzo suchych i ma zapewnić im odżywienie. Byłam bardzo zachęcona jej wypróbowaniem. Jednak już pierwsze użycie tej maski mnie rozczarowało. Ona na moich włosach nie robi nic z oczekiwanych rezultatów. Jedynie jej zapach utrzymuje się chwilę na włosach i są dość miękkie w dotyku. A poza tym włosy wyglądały tak jakbym tylko umyła je jakimś zwykłym szamponem i potem nie używała już nic więcej. Ale postanowiłam używać ją dalej - może z czasem będzie lepiej. 

Można stosować ją na 3 sposoby:
  1. Jako odżywkę - nanieść na mokre włosy od zaraz spłukać
  2. Jako maskę - nanieść na mokre włosy i pozostawić na 3 minuty
  3. Jako pielęgnację bez spłukiwania - nanieść niewielką ilość produktu na mokre lub suche włosy
Nie wiem po co producent to wyróżnił. Ja standardowo stosuję tak większość masek i odżywek, które mam - nawet jak to nie jest napisane na opakowaniu. Chyba każdy sam na to wpadł i tak robi. To nic odkrywczego, tylko taki chwyt marketingowy. Ale używałam tą maskę nadal. W trakcie jej dalszego testowania moje włosy wyglądały tylko gorzej. Traciły na objętości i stawały się bardzo oklapnięte. Nawet jak wcześniej użyłam jeden z moich ulubionych szamponów White Agafii, o których pisałam TUTAJ.


Dlatego obecnie używam ją tylko do emulgowania oleju na włosach, bojakoś trzeba ją zużyć. Czasami zdarzało mi się niedomyć oleju z włosów po ich olejowaniu, więc stosuję taką metodę:
KROK 1: moczę naolejowane włosy - powinny być lekko wilgotne.
KROK 2: nakładam maskę Banana Hair Food na ok. 10 minut na włosy. Przez ten czas emulguje olej (czyli olej i maska stają się jednolitą emulsją, którą łatwo jest spłukać).
KROK 3: myję skórę głowy jednokrotnie szamponem.
KROK 4: a po jego spłukaniu i lekkim odsączeniu wody aplikuje jedną z ulubionych odżywek.

Metoda ta świetnie się u mnie sprawdza, a przy okazji zużyję maskę, która nie sprawdza się u mnie na włosach. Standardowo w tej metodzie używam tylko jedną maskę - tylko tą do emulgowania w kroku 2. Jak jest to dobra maska, to nie trzeba już używać żadnej dodatkowej odżywki na koniec. Ja jednak muszę, bo po samej masce Banana Hair Food moje włosy nieładnie by wyglądały. Standardowo nie muszę już wykonywać kroku numer 4.

SKŁAD INCI:Aqua (Water), Cetearyl Alcohol, Glycerin, Isopropyl Myristate, Stearamidopropyl Dimethylamine, Butyrospermum Parkii Butter/Shea Butter, Olea Europaea Oil/Olive Fruit Oil, Musa Paradisiaca Fruit Extract/Banana Fruit Juice, Glycine Soja Oil/Soybean Oil, Sodium Hydroxide, Helianthus Annuus Seed Oil/Sunflower Seed Oil, Rosmarinus Officinalis Leaf Extract/Rosemary Leaf Extract, Coco-Caprylate/Caprate, Cocos Nucifera Oil/Coconut Oil, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Caprylyl Glycol, Citric Acid, Persea Gratissima Oil/Avocado Oil, Lactic Acid, Tartaric Acid, Cetyl Esters, Tocopherol, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Salicylic Acid, Caramel, Linalool, Eugenol, Coumarin, Benzyl Alcohol, Parfum/Fragrance.

Mieliście którąś z masek Garnier z serii Hair Food?
Co o nich sądzicie?

ALTERRA - Szampon z węglem aktywnym do włosów przetłuszczających się

$
0
0
Od kilku lat chętnie sięgam po produkty do pielęgnacji włosów marki Alterra. Co prawda ich składy nie do końca są fajne - mimo braku SLS i SLES wciąż zawierają mocniejsze detergenty. Jednak do tej pory produkty te się u mnie sprawdzały i nie miałam powodów, aby na nie narzekać. Dlatego chętnie sięgnęłam po jeden z nowszych szamponów w ich ofercie, czyli szampon z węglem aktywnym. Sporo firm wypuściło na rynek kosmetyki mające w składzie węgiel. Miałam już maski do twarzy, pastę do zębów, więc czemu by nie spróbować i szamponu.


Jest to szampon oczyszczający, do przetłuszczającej się skóry głowy. Nie mam z tym problemów, ale chciałam wypróbować jak sprawdzi się taki szampon z węglem. Produkt ten dobrze się pieni i łatwo spłukuje. Zapach ma przyjemny i neutralny. Jest koloru ciemnoszarego, ale pieni się na biało. Nie brudzi wanny, ręczników, ani nie zostawia osadu.


Co do efektu oczyszczania jest on delikatny, ale zauważalny. Byłby to całkiem fajny szampon, jednak w moim przypadku strasznie plącze włosy. Zawsze przed myciem rozczesuję włosy i to wystarcza, aby po umyciu nie musieć ich dalej czesać. Niestety szampon ten już w trakcie mycia powoduje, że włosy stają się bardzo szorstkie, przez co plączą się. Po myciu aplikuję odżywki i maski, niestety nawet te co sprawdzają się u mnie najlepiej, nie dają sobie rady po tym szamponie. Tylko nieco poprawiają stan splątania włosów. Dlatego rzadko sięgam po ten szampon. Po dwumiesięcznym używaniu oceniam go na 2+ w skali do 5. 


Jeśli chodzi o skład, to na początku mamy mocniejsze detergenty, złagodzone nieco przez betainę. Węgla nie ma tutaj za dużo (Charcoal Powder) - jest już po zapachu. Dodatek cynku i ekstraktów ziołowych, których też nie mamy za dużo powoduje, że nie należy bać się tego szamponu jako zbyt mocno oczyszczającego. To, że producent akurat ten nazwał „do włosów przetłuszczających się” nie znaczy, że osoby z innym rodzajem skóry głowy powinny go unikać. Jeśli ktoś na co dzień używa mocnego, drogeryjnego szamponu z SLS ten szampon pewne będzie dla niego łagodny i spokojnie może być stosowany na co dzień, jako zdrowsza alternatywa dla włosów. Szampon ma pojemność 200 ml i kosztuje 8,99 zł.


SKŁAD INCI: Aqua, Glycerin, Coco-Glucoside, Lauryl Glucoside, Sodium Coco-Sulfate, Betaine, Citric Acid, Arginine, Levulinic Acid, Disodium Cocoyl Glutamate, Parfum**, Xanthan Gum, Glyceryl Oleate, PCA Glyceryl Oleate, Sodium PCA, Zinc PCA, Sodium Levulinate, Linalool, p-Anisic Acid, Sodium Chloride, Sodium Cocoyl Glutamate, Charcoal Powder, Alcohol, Limonene, Geraniol, Citral, Citronellol, Chamomilla Recutita Flower Extract*, Melissa Officinalis Leaf Extract*, Calcium Sulfate, Magnesium Sulfate, Tocopherol, Hydrogenated palm Glycerides Citrate, Lecithin, Ascorbyl Palmitate.
*z rolnictwa ekologicznego **składniki naturalnych olejków eterycznych

Mieliście szampon z węglem?
Co sądzicie o tym z Alterry?

BEN & ANNA - Naturalny dezodorant na bazie sody - wersja PURE

$
0
0
Odkąd przerzuciłam się na naturalne dezodoranty, to przetestowałam ich już kilka. Te, które się u mnie najlepiej sprawdziły i najbardziej polubiłam opisałam tutaj:


Jednak lubię też sprawdzić co mają w ofercie inne marki. Sporo blogerek polecało dezodoranty marki Ben and Anna. Poczytałam o nich trochę i stwierdziłam, że wpisują się one w moją filozofię pielęgnacyjną. Dezodoranty te dostępne są w kilku wariantach zapachowych:
  • Nordic Timber: drewno cedrowe z Palma Rosa - ciepły, drzewny, męski zapach
  • Provence: charakterystyczny aromat lawendy - relaksujący i przyjemny
  • Persian Lime:świeża limonka - cytrynowy, świeży i energetyczny
  • Vanilla Orchid: kwiatowa-słodka i relaksująca wanilia z kojącym skórę nagietkiem - idealny dla wrażliwej skóry
  • Indian Mandarine: urzeka aromatem pomarańczy i orzeźwiającymi cytrusowymi roślinami
  • Pink Grapefruit: rajski i przyjemny zapach - idealny w lecie
  • Pure: bez zapachowy

 

Ja wybrałam ten bez zapachowy, czyli PURE. Znajduje się on w recyklingowanym opakowaniu kartonowym o pojemności 60 g. Kosztuje ok. 40 zł. Nie zawiera w sobie związków aluminium, PEG, parabenów, ftalanów i jest wyprodukowany na bazie sody. Jest to też produkt wegański i cruelty-free. Aby go użyć wystarczy lekko wysunąć i posmarować nim pachy. Ale nie jest to taki typowy sztyft. Zawartość opakowania od spodu zabezpieczona jest papierową tekturką, którą wypychamy palcem. Dzięki temu sztyft podnosi się stopniowo w miarę zużywania go.



Na początku używało mi się go bardzo dobrze. Podczas kontaktu z ciepłem skóry stopniowo rozsmarowywał się na jej powierzchni. Jednak z czasem dezodorant nieco zasechł i teraz (gdy zostało mi już go ok. 3 cm) mam problemy z jego aplikacją. Dezodorant zrobił się twardy i zbity - nie rozprowadza się już po skórze z taką łatwością jak na początku. A nawet podczas pocierania o skórę zaczął się zbierać w drobne kawałki i kruszyć. Teraz najlepiej jest odłamać go troszkę na palce i poczekać aż nieco zacznie się topić na skórze i dopiero wtedy aplikować go pod pachy. Jest to trochę upierdliwe, dlatego z niecierpliwością czekam, aż go zużyję i zacznę stosować jakiś inny dezodorant.


Jeśli chodzi o jego działanie, to sprawdza się u mnie świetnie, ale tylko w te dni, kiedy nie jest za gorąco. Dezodorant od antyperspirantu różni się tym, że nie ma za zadanie blokować wydzielania potu, tylko neutralizować jego zapach. W takie chłodniejsze dni on działa. Jednak w letnie upały nie sprawdził się kompletnie. Czułam się z nim niekomfortowo, bo czuć było ode mnie zapach potu. Dlatego nie kupię go więcej. Miałam już inne naturalne dezodoranty, które się u mnie lepiej sprawdziły również i w takie upały Chciałabym tu jeszcze dodać, że nie mam problemów z nadmierną potliwością.


Skład INCI:
  • Sodium Bicarbonate
  • Butyrospermum Parkii (Shea) Butter [1]
  • Maranta Arundinacea Root Powder [1]
  • Zea Mays (corn) Starch
  • Cocos Nucifera (Coconut) Oil [1]
  • Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil [1]
  • Cetyl Alcohol
  • Stearyl Alcohol
  • Coco Caprylate/ Caprate
  • Helianthus Annuus (sunflower) Seed Wax
  • Ricinus Communis (Castor) Seed Oil
  • Caprylic/capric Triglyceride
  • Shorea Robusta Resin
  • Rhus Verniciflua Peel Cera
  • Rhus Succedanea Fruit Cera
  • Tocopherol
  • Ascorbyl Palmitate (Vitamin C)
  • Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil [1]
  • Daucus Carota Sativa (Carrot) Root Extract [1]
  • Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract [1]
  1. z kontrolowanych upraw ekologicznych
Znacie markę Benn and Anna?
Używacie naturalnych dezodorantów?

    TOP 3 - podkłady, które naljepiej sprawdziły się latem

    $
    0
    0
    Latem nie maluję się często. W te najgorętsze dni używam tylko krem z filtrem i to mi wystarczy. Często sięgam też po podkład mineralny. Ale w te mniej gorące letnie dni, gdy chciałam się pomalować, to najczęściej sięgałam to te trzy podkłady. Lubię używać je pojedynczo, jednak fajniejsze efekty otrzymywałam mieszając dwa lub trzy z nich razem.



    MISSHA - PERFECT COVER BB CREAM

    Post zatytułowałam, że będzie dotyczył podkładów, a już na początek prezentuję krem BB. Jednak ma on tak fajne krycie, że traktuję go jakby był podkładem. Chyba nie muszę się tutaj o nim wiele rozpisywać, ponieważ już sporo jego recenzji jest na internecie. Chociaż słyszałam o nim od dawna, to wypróbowałam go dopiero w tym roku. Lubię go za komfort noszenia, naturalny wygląd i trwałość. Sprzedawany jest w opakowaniach o dwóch pojemnościach: 20 i 50 ml. Ja kupiłam to mniejsze, bo potrzeba mi go tylko na okres lata i trochę jesieni. Zimą preferuję malować się podkładami. 


    Perfect Cover mam w odcieniu numer 21 - Light Beige. Gdy popatrzycie na swatche, to odcień ten wydaje się być nieco ziemisty. Jednak fajnie dopasowuje się do koloru skóry. Za to go bardzo lubię, bo nie odznacza się, ani nie pomarańczowieje. Na skórze wygląda jak lekki podkład. Takie właśnie krycie latem mi wystarcza. Do tego ma filtr SPF 42 / PA +++. Jedyne co mi w nim nieco przeszkadza, to jego wykończenie, które jest satynowe i lekko rozświetlające. Ja wolę matowe. Dlatego ten krem BB tylko czasem stosuję sam. Najczęściej mieszam go z pozostałymi dwoma podkładami prezentowanymi w tym poście. 


    L'OREAL - TRUE MATCH SUPER-BLENDABLE FOUNDATION

    Jest to bardzo fajny podkład do stosowania latem. Ma lekką i dość rzadką konsystencję. Dzięki temu aplikuje się cienką warstwą. A w miejsca, które wymagają poprawek, łatwo można go jeszcze dołożyć. Krycie ma średnie w kierunku do lekkiego - takie latem jest dla mnie w sam raz. Gdy używam go w chłodniejsze miesiące, to po prostu aplikuje dwie cienkie warstwy, aby uzyskać mocniejsze krycie. A jeszcze lepszym rozwiązaniem jest pomieszać go z opisywaną wyżej Misshą. Powstaje wtedy bardziej kremowa mieszanina, która fajnie prezentuje się na skórze - takie lekko satynowe, a jednocześnie pudrowe wykończenie. 


    Podkład L'Oreal mam w odcieniu 1N, który jest bardzo jasny. Ładnie dopasowuje się do mojej skóry, nie muszę go rozjaśniać przy mojej bladolicości. Jest to podkład trwały, jeśli nie podpieram twarzy rękami, to nie ściera się. Poza tym nie ciemnieje i znajduje się w wygodnym opakowaniu z pompką. Podoba mi się w nim też to, że szklane opakowanie jest przezroczyste - doskonale widać jak ubywa. Zużyłam go już połowę, ale na zdjęciach tego nie widać, bo go poruszałam. Musi chwilę odstać na spokojnie, aby znów było widać jego ubytek. Jest to podkład niedrogi - w sklepach internetowych można go dostać za około 25 zł. Mi udało się kupić go w bardzo fajnym zestawie z kremem Hydra Genius, Tuszem Volume Million Lashes i lusterkiem za 68 zł.


    LUMENE - MATTE FOUNDATION

    A oto mój najnowszy nabytek, a zarazem wielkie odkrycie. Wiele osób polecało ten podkład, długo się nad nim zastanawiałam. W końcu się skusiłam dzięki promocji w Drogerii Pigment, na której kupiłam go za 55,19 zł. Kupowałam go przez internet i nieco nie trafiłam z odcieniem, ponieważ numer 1 jest dla mnie troszkę za ciemny. Dlatego czasem używam go samego, jednak częściej mieszam z podkładem L'Oreal i wszystko jest w porządku z kolorem. Daje on fajne matowe, dość mocne krycie. Dlatego na zimę muszę się zaopatrzyć w jaśniejszy odcień, czyli 0, aby je mieszać razem. 


    Podkład ten jest skierowany do cery tłustej i mieszanej, czyli dla mnie. Jest on świetny na co dzień, dla osób, które lubią mocne krycie i matowe wykończenie. Znajduje się w małej, wygodnej w użyciu tubce, mieszczącej 30 ml produktu. Mimo swojego dobrego krycia jest lekki i nie daje uczucia ciężkości na skórze w ciągu dnia. Do tego nie zbiera się nieestetycznie w załamaniach skóry, nie ściera się z twarzy, a jak już mu to się zdarzy, to robi to bardzo równomiernie. Aby uzyskać zadowalające mnie krycie wystarczy zaaplikować jedną jego warstwę. Wygląda na skórze naturalnie. Jestem kolejną osobą, która dołącza do grona jego wielbicieli.  

    Na koniec jeszcze zestawienie odcieni tych trzech podkładów:

    Znacie te produkty?
    Używaliście któregoś z nich?
    Jakie są Wasze ulubione letnie podkłady?

    BIELENDA Botanic Formula - płyn micelarny: olej z konopi + szafran

    $
    0
    0
    Bielenda mnie coraz częściej zaskakuje - w pozytywnym sensie oczywiście. Trafiłam na kolejny bardzo dobry produkt tej marki. Kupiłam go przypadkiem. Wcześniejszy płyn micelarny miałam też z Bielendy, ale z ich linii Professional Micelles and Pearl. Pisałam o nim TUTAJ. Gdy już mi się zaczął kończyć, to wybrałam się do drogerii, bo zachciałam wypróbować coś nowego. Przeglądałam różne micele, aż w końcu moją uwagę przyciągnął ten z linii Botanic Formula wersja olej z konopi + szafran.


    Używam go już od wakacji i jestem z niego zadowolona. W skład tej linii wchodzi jeszcze kilka kosmetyków, takich jak: krem nawilżający do twarzy, serum, maseczka, olejek nawilżający oraz żel do mycia twarzy. Dziś będzie jednak o płynie micelarnym, bo z tej linii mam tylko ten jeden produkt. Jednak te pozostałe mnie też zaciekawiły i kto wie - może skuszę się jeszcze na któryś z nich.

    Producent podaje, że płyn ten przeznaczony jest do każdego rodzaju cery. Ja używam go przy skórze mieszanej. Produkt ten spełnia moje oczekiwania. Dobrze radzi sobie z demakijażem oraz oczyszczaniem skóry. Z tym, że ja nie używam kosmetyków wodoodpornych, ale czytałam na innych blogach, że też daje sobie z nimi radę. Jest przy tym delikatny. Nawet jak dostanie mi się czasem do oka, to nie piecze. Jest też zarazem bardzo łagodny dla skóry. Po przetarciu nim nie jest ściągnięta, ani podrażniona. Raczej tak leciutko nawilżona. Ale wiadomo, że nie jest to jego zadanie, dlatego zaraz po demakijażu sięgam po krem nawilżający. Opakowanie 500 ml pojemności kosztuje ok. 20 zł.


    Starałam się kupić płyn micelarny taki, aby miał w miarę jak najlepszy skład. Tego produktu jest następujący:
    SKŁAD INCI:Aqua, Rosa Damascena Flower Water (destylat z róży damasceńskiej), Glycerin, Trehalose, Sodium Lactate, Betaine, Sodium Cocoyl Alaninate, Sodium Cocoamphoacetate, Crocus Sativus (Saffron) Flower Extract (ekstrakt z szafranu), Cannabis Sativa (Hemp) Seed Extract (ekstrakt z nasion konopi siewnych), Sodium Hyaluronate, Lactic Acid, Disodium EDTA, Sodium Cloride, Sodium Glycolate, Gluconolactone, Calcium Gluconate, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Benzyl Alcohol, Sodium Dehydroacetate.

    Nie wiem czy słyszeliście - a jest o tym mowa coraz częściej, że płynu micelarnego nie powinno się zostawiać na skórze, tylko spłukać. Usłyszałam nawet takie porównanie, że z płynem micelarnym jest jak z proszkiem do prania - nie zostawiamy go po praniu na ubraniach, tylko jest spłukiwany. A micele to też detergenty, które mogą podrażnić skórę, gdy na niej zostaną niespłukane. Jest to dla mnie coś nowego, bo jak z ciekawości przeglądnęłam opakowania płynów micelarnych, to producenci nigdzie o tym nie wspominają. Dodatkowo odkąd zaczęłam zmywać płyn micelarny ze skóry, to i tak nie widzę żadnej różnicy w jej kondycji. Nic się nie poprawiło, ani nie pogorszyło.

    A Wy słyszeliście o zmywaniu płynu micelarnego?
    Mieliście ten płyn micelarny Bielenda olej z konopi + szafran?
    Co o nim sądzicie?

    3 RAZY NIE #12, czyli kosmetyki, które mnie rozczarowały

    $
    0
    0

    Natrafiam na mało kosmetyków, które mnie rozczarowują. Większość tych, które używam działa dobrze i jestem z nich zadowolona. W ciągu ostatnich  miesięcy jednak uzbierało mi się kilka takich produktów, na które muszę ponarzekać, a przed jednym to was nawet ostrzec. Nie przedłużając - zapraszam na post z trzema kosmetykami, które się u mnie nie sprawdziły.


    EVELINE FACEMED+ oczyszczająca maseczka peel-off do twarzy ze spiruliną 3 w 1

    Nie pamiętam już skąd ją mam. Raczej jej nie kupiłam. Pewnie dostałam. Jednak jak już się u mnie znalazła, to postanowiłam ją wypróbować. Maseczka ta zawiera spirulinę, dlatego ma kolor ciemno zielony. Producent podaje, że ma ona za zadanie dogłębnie oczyszczać skórę, a zarazem regulować wydzielanie sebum. Musze przyznać, że nie wiem czy tak działa, ponieważ użyłam ją tylko raz - i to było o ten jeden raz za dużo.


    Problemem jest jej gęsta konsystencja. Aplikacja tej maski na skórę jest problematyczna, bo ciężko ją równomiernie rozłożyć, a do tego jeszcze cienko. Jednak to nic w porównaniu ze zmywaniem. Niby jest to maska typu peel-off, więc powinna zastygnąć i dać się ściągnąć. Tak jednak się nie stało. Nie chciała też spłukać się wodą. Musiałam ścierać ją po kawałku płatkami kosmetycznymi. To była męczarnia. Skończyłam z podrażnioną i zaczerwienioną skórą.


    Nie zamierzam jej więcej używać. Opakowanie trzymałam tylko po to, aby zrobić zdjęcia do posta, a zaraz potem ląduje do kosza. Miałam już maseczki peel-off innych firm i jak dotąd nie miałam z nimi takich problemów. Nie polecam Wam jej. A jak zerkniecie na jej recenzje na wizaz.pl, to zobaczycie, że więcej osób miało z nią podobne problemy. Dodatkowo martwi mnie Alcohol Denat. już na drugim miejscu w składzie. Zresztą sami zobaczcie: 

    SKŁAD INCI: Aqua, Alcohol Denat., Polyvinyl Alcohol, Glycerin, Sucrose, Propylene Glycol, Arctium Lappa Root Extract (korzeń łopianu większego), Calendula Officinalis Flower Extract (wyciąg z kwiatów nagietka lekarskiego), Citrus Limon Fruit Extract (wyciąg z cytryny), Humulus Lupulus Cone Extract (wyciąg z chmielu zwyczajnego), Hypericum Perforatum Flower/Leaf/Stem Extract (ekstrakt z dziurawca), Salvia Officinalis Leaf Extract (ekstrakt z szałwii), Saponaria Officinalis Root Extract (ekstrakt z mydlnicy lekarskiej), Spirulina Maxima Extract (ekstrakt ze spiruliny), Panthenol, Menthol, Charcoal Powder, Sodium Acetate, Parfum, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Mica, CI 77891, CI 19140, CI 74160.


    BELL Multi Mineral Anti-Age Concealer

    Korektor ten kupiłam będąc kiedyś w Biedronce. Przyglądnęłam się kosmetykom marki Bell, ponieważ wiele osób na YT chwaliło, że poprawiły swoją jakość i wiele z nich warto kopić. Ja akurat skusiłam się na ten korektor. Ma fajny, jasny kolor i nie ciemnieje - to tyle z jego zalet. Poza tym, to same wady.


    Ma bardzo słabe krycie. Nie jestem w stanie zamaskować nim niedoskonałości, które przebijają jeszcze przez podkład. Nie nadaje się też pod oczy, ponieważ mocno zbiera się w załamaniach skóry. Opakowanie też jest kiepskie, gdyż w trakcie wyjmowania aplikatora wypada kółeczko (nie wiem jak się to fachowo nazywa), które ma zbierać jego nadmiar. Dlatego przeważnie wyjmuje mi się go za dużo. Mimo wszystko postanowiłam go zużyć, jednak nie jako korektor. Dzięki temu, że jest bardzo jasny, to mieszam go z nieco za ciemnymi podkładami. Nie zmienia ich konsystencji, ani właściwości. Fajnie spisuje się jako rozjaśniacz.


    SLEEK SHINE gąbka do makijażu blender ścięty

    Już od około roku nie używam pędzli do aplikacji podkładu, tylko gąbki. Moje ulubione to te z Blend it. Jednak lubię też testować inne. Gdy robiłam zamówienie w jednym ze sklepów internetowych, to brakowało mi kilku złotych do darmowej przesyłki. Dorzuciłam więc do zamówienia tą gąbeczkę. Kosztowała 5,99 zł, więc pomyślałam, że jak będzie dobra, to fajnie mieć taką tanią alternatywę. Dodatkowo zaciekawił mnie jej kształt, ponieważ jest ścięta z jednej strony.


    Przez pierwsze dni używało mi się jej fajnie. Jednak bardzo szybko to się zmieniło. Zepsuła się w przeciągu miesiąca. Wiem, że takie gąbeczki należy często wymieniać ze względów higienicznych, jednak te, które miałam do tej pory spokojnie wystarczały mi na 3 miesiące codziennego używania.


    Ta gąbeczka ma nieco inną powierzchnię - jest bardzo gładka. Gąbki przeważnie są porowate i lekko chropowate. Sleek Shine szybko zaczęła robić smugi z podkładu w trakcie aplikacji. Po koło trzech tygodniach nie dawała się już domyć z podkładu. Widać to na zdjęciach - nie da się jej bardziej domyć, chociaż próbowałam robić to na kilka sposobów. Ostatecznie w czwartym tygodniu mocno popękała. Nie używam jej już i nie zamierzam więcej gąbek tej marki kupować.

    A Wy mieliście któryś z tych kosmetyków? 
    Co się u Was ostatnio  nie sprawdziło?

    ORIENTANA - naturalny krem ze śluzem ślimaka

    $
    0
    0
    Jest to krem przeznaczony do pielęgnacji twarzy. Pamiętajmy jednak, aby przy okazji posmarować też szyję i dekolt, ponieważ miejsca te bardzo często są zapominane. Można go stosować zarówno rano jak i wieczorem. Ja używam go rano, bo jest lekki. Na wieczór wolę bardziej treściwe kremy. 


    Krem znajduje się w zakręcanym, szklanym słoiczku. Opakowanie pojemności 50 ml, kosztuje ok. 65 zł. Lubię go najbardziej za to, że pomimo lekkiej konsystencji silnie nawilża skórę. Po rozsmarowaniu szybko się wchłania i nie zostawia tłustej warstwy. Nadaje się dzięki temu idealnie pod makijaż. Dobrze zgrywa się z wieloma podkładami. Do tego jest bardzo wydajny - wystarczy użyć jego niewielką ilość, dlatego wystarczył mi na trzy miesiące regularnego stosowania. Producent podaje, że jest on odpowiedni dla każdego rodzaju cery. Skóra po jego używaniu staje się gładka i miękka w dotyku. A dzięki temu, że utrzymuje optymalny poziom nawilżenia, skóra zachowuje swoją elastyczność i jędrność. 


    Główny składnik, który ma być w nim zawarty - czyli śluz ślimaka, znajduje się dość wysoko w składzie, bo na czwartym miejscu. Przyspiesza on procesy odnowy komórek, uelastycznia i wygładza cerę. Pomaga w usuwaniu blizn i plam. A zaraz po nim znajduje się olej ze słodkich migdałów, który łatwo się wchłania, ma właściwości regenerujące i ochronne. W składzie znajduje się też:
    - olej z kamelii japońskiej - przywraca skórze elastyczność, nawilża i regeneruje,
    - ekstrakt z Punarnavy - pozyskiwany z hinduskiej rośliny Boerhaavia diffusa, która jest od lat stosowana w medycynie indyjskiej. Ma właściwości rozjaśniające, pozwala wyrównać koloryt skóry,
    - masło shea - regeneruje, odnawia i wygładza skórę.
    - witamina E - hamuje proces starzenia się skóry.


    SKŁAD INCI:Aqua, Coco Caprylate/Caprate, Propanediol, Snail Secretion Filtrate, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Glycerin, Glyceryl Stearate Citrate, Sucrose Stearate, Polyglyceryl-4 Cocoate, Camellia Kissi Seed Oil, Tocopherol, Butyrospermum Parkii Butter, Cetearyl Alcohol, Boerhavia Diffusa Root Extract, Sodium Hyaluronate, Cetyl Alcohol, Sodium Ricinoleate, Xanthan Gum, Sodium Phytate Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, Parfum (kompozycja zapachowa hypoalergiczna).

    Stosujecie kremy ze śluzem ślimaka?
    Mieliście może ten krem z Orientamy?
    Co o nim sądzicie?

    LIRENE - miętowy żel peelingujący z węglem z bambusa

    $
    0
    0
    Witam wszystkich po dłuższej przerwie. Nie spodziewałam się, że aż tyle czasu ona zajmie. Inaczej miało to wyglądać. Jednak sprawy związane ze zmianą pracy trochę się przeciągnęły. A potem jak wypadłam z rytmu regularnego pisania, to nie mogłam znów się w niego wbić. Dziś powracam z nową energią twórczą. Jest taki piękny i słoneczny dzień - aż chce się pisać :)) Na początek zacznę od postów, które miałam zaplanowane już dawno, jednym z nich jest ten o miętowym żelu peelingującym marki Lirene.


    Znajduje się on w plastikowym opakowaniu w formie tubki. Wygodnie się je wyciska, bo jest bardzo miękkie. A dzięki temu, że stoi na otworze dozującym, to peeling cały czas spływa w dół i jesteśmy w stanie sprawnie go wycisnąć. Opakowanie ma ładny miętowy kolor - to pewnie nawiązanie do tego, że w składzie znajduje się ekstrakt z mięty. Produkt ma pojemność 150 ml, kosztuje ok. 17 zł.


    Producent przeznaczył ten peeling do każdego typu cery - o czym jest wspomniane na opakowaniu. Ma on żelową, przezroczystą konsystencję z zawieszonymi w niej drobinkami peelingujacymi. Nie są one bardzo ostre, dlatego przy mojej naczynkowej i wrażliwej skórze nie robią krzywdy. Jednak ja jestem ostrożna w jego używaniu, ponieważ sądzę, że powinien on być skierowany raczej dla osób ze skórą mieszaną i tłustą. Produkt spełnia swoją funkcję, czyli oczyszcza skórę, przy tym lekko ją peelinguje. Producent napisał, że jest przeznaczony "do stosowania rano i wieczorem w codziennej pielęgnacji oczyszczającej". Mimo że nie jest zbyt mocny, jednak jest to peeling mechaniczny. Nasza skóra nie potrzebuje codziennego złuszczania. Ja stosuję ten produkt co 3 - 4 dni. To jest wystarczające. 


    Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to mam problem z domyciem tych drobinek peelingujących ze skóry w miejscu gdzie zaczynają się włosy. Niby myję skórę staranie i dokładnie. Jednak po jej wysuszeniu zawsze znajduję we włosach jakieś resztki tych drobinek. Byłby to znacznie fajniejszy produkt, gdyby producent nie zepsuł jego składu. Główne składniki aktywne w nim zawarte, czyli węgiel z bambusa, wyciąg z bambusa, lotosu i lilii wodnej oraz ekstrakt z mięty, znajdują się daleko na końcu w składnie nie mając szansy zadziałać. Ja wiem, że żel styka się ze skórą krótko (tylko tyle ile zajmuje mycie), jednak od pewnego czasu staram się szukać kosmetyków o lepszym składzie. Jest to ciekawy produkt, który zbiera sporo pozytywnych opinii. Jednak ja nie zamierzam już kupować kolejnego opakowania.

    Skład INCI: Aqua (Water), Synthetic Wax, Cocamidopropyl Betaine, Butylene Glycol, Coco-Glucoside, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Parfum (Fragrance), PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Sodium Cocoamphoacetate, Glycerin, Hydroxyacetophenone, Lauryl Glucoside, Disodium EDTA, Microcrystalline Cellulose, Cellulose, Sodium Cocoyl Glutamate, Sodium Lauryl Glucose Carboxylate, Buteth-3, Menthyl Lactate, Propylene Glycol, Sodium Benzotriazolyl Butylphenol Sulfonate, Laureth-2, PEG/PPG-120/10 Trimethylolpropane Trioleate, Charcoal Powder, Hydrogenated Starch Hydrolysate, Pentylene Glycol, Mentha Piperita (Peppermint) Leaf Extract, Tributyl Citrate, Panthenol, Bambusa Vulgaris (Bamboo) Shoot Extract, Nelumbo Nucifera Flower Extract, Nymphaea Alba (Water Lily) Root Extract, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Hexyl Cinnamal, Linalool, Geraniol, Alpha-Isomethyl Ionone, CI 19140 (FD&C Yellow No. 5), CI 42090 (FD&C Blue No. 1).


    Mieliście miętowy żel peelingujący z węglem z bambusa marki Lirene?
    Co o nim sądzicie? 

    Nie ma to jak robić zdjęcia z małymi przeszkadzaczami. Koty uwielbiają być w centrum zainteresowania. Najlepiej przyjść i położyć się na środku kadru :)

    ORIENTANA - bio kosmetyki do demakijażu twarzy i oczu: olejek i pianka

    $
    0
    0
    W poszukiwaniu kosmetyków do demakijażu z fajnym składem sięgnęłam po dwa produkty marki Orientana: odżywczy bio olejek do demakijażu twarzy i oczu oraz nawilżającą bio piankę do mycia twarzy. Producent zaleca stosować je w duecie - tak też uczyniłam. Kosmetyki te już zużyłam, obecnie mam inne, jednak myślę, że warto poświęcić im chwilę czasu. Są to kosmetyki wegańskie i nietestowane na zwierzętach.


    Krok pierwszy to: odżywczy bio olejek do demakijażu twarzy i oczu MIODLA INDYJSKA. Ma on pojemność 150 ml i kosztuje ok. 60 zł. Stosuje się go w bardzo prosty sposób - nanosi na dłonie, a potem kolistymi ruchami masuje skórę. Następnie zmywa ciepłą wodą. Przeznaczony jest do każdego typu cery. Moja mieszana skóra dobrze go znosiła. Skutecznie zmywa makijaż i oczyszcza skórę będąc przy tym bardzo łagodny. Odpowiednio dobrany skład sprawia, że stosując ten produkt nie naruszamy bariery hydrolipidowej skóry. Ma przyjemny, lekko ziołowy zapach. Jego skład to w większości olejki takie jak: olej neem, olej ryżowy, olej sezamowy, olej słonecznikowy, olej ze słodkich migdałów. Dodatkowo jest też witamina E.

    Skład INCI:Helianthus Annuus Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Oryza Sativa Bran Oil, Azadirachta Indica Seed Oil, Tocopherol, Parfum, Hexyl Cinnamal, Limonene, Coumarin, Linalool.


    Pomimo tych wszystkich zalet, niestety miał on dla mnie jedną wadę, która spowodowała, że po pewnym czasie przestałam lubić go używać i wypatrywałam tylko jego końca. A skubaniec jest bardzo wydajny. Ten minus to trudność z usunięciem tego olejku z twarzy po demakijażu. Nie łączy się on z wodą i nie tworzy emulsji, którą jest łatwo zmyć. Przez co na skórze pozostaje uczucie tłustości. Konieczne jest użycie dodatkowego produktu myjącego, którym w moim przypadku była nawilżająca bio pianka do mycia twarzy GURDLINA JAPOŃSKA. Zresztą nawet producent zaleca użycie tych dwóch kosmetyków razem.


    Pianka ta przeznaczona jest do codziennego oczyszczania twarzy. Myjemy nią skórę delikatnymi, kolistymi ruchami. Potem spłukujemy wodą. Jest ona bardzo delikatna, ale skuteczna. Dzięki niej zmywałam ze skóry tą tłustą warstwę pozostawioną przez olejek. Po takim demakijażu skóra była miękka i nawilżona. Kosmetyki te pozytywnie na nią wpływały również dzięki temu, że koiły i łagodziły podrażnienia. Przez cały okres jesienno-zimowy stosuję kwasy, dlatego potrzebny jest demakijaż, który nie podrażnia skóry. Niestety pianka ta jest mało wydajna. Mimo pojemności 150 ml, to zużyłam jej dwa opakowania na jedno opakowanie olejku. Może przez to, że ten olejek jest trudno zmyć i musiałam skórę przemywać po kilka razy pianką. A jej cena to ok. 55 zł. Skład ma całkiem przyjemny. Znajduje się tu gliceryna, panthenol, olej babassu, a także wcześniej nieznany mi ekstrakt z gurdliny japońskiej, który działa nawilżająco i kojąco.

    Skład INCI:Aqua, Glycerin, Propanediol, Polyglyceryl-10 Laurate, Caprylyl/Capryl Glucoside, Panthenol, Babassu Oil Polyglyceryl-4 Esters, Trichosanthes Kirilowii Fruit Extract, Biosaccharide Gum-1, Polyglyceryl-5 Oleate, Sodium Cocoyl Glutamate, Glyceryl Caprylate, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Citric Acid, Parfum, Hexyl Cinnamal, Limonene.


    Mieliście kosmetyki do demakijażu marki Orientana?
    Co o nich sądzicie?

    ORIFLAME - kojący krem do rąk z olejkiem z arniki

    $
    0
    0
    Kupiłam go już chwilę temu - jak był nowością w ofercie marki Oriflame. Jego zapowiedzi były bardzo ciekawe. Miał to być "kojący krem do rąk z olejkiem z arniki i mieszanką składników nawilżających". Nie spodziewałam się po nim nie wiadomo jakich efektów, jednak liczyłam na to, że okaże się całkiem przyzwoity. Czy tak się stało - zapraszam do dalszej części posta. 


    Krem znajduje się w wygodnej do wyciskania, miękkiej tubce. Opakowanie wizualnie prezentuje się ładnie. Utrzymane jest w żółto zielonej kolorystyce z widniejącymi na tubce kwiatami arniki górskiej. Produkt ma lekką konsystencję i nieco żółte zabarwienie. Jego zapach właściwie jest prawie wcale niewyczuwalny.


    Jeśli chodzi o działanie - jest to taki typowy, lekki krem. Jego cechą charakterystyczną jest to, że szybko się wchłania i nie zostawia tłustej warstwy. Gdy ktoś szuka treściwego i mocno nawilżającego kremu, to z tego nie będzie zadowolony. Produkt marki Oriflame to taki typowy do stosowania, gdy po posmarowaniu rąk chcemy, aby szybko się wchłonął i nie był wyczuwalny na skórze. Nie jest zbyt regenerujący, daje tylko chwilowy efekt ukojenia - można by go używać nawet i co pół godziny, a i tak skóra bardziej nawilżona nie będzie. Dlatego ja noszę go ze sobą w torebce, bo świetnie sprawdza się do biura, gdy potrzebuję, aby krem szybko się wchłaniał w skórę i nie był tłusty. W domu mam inny krem - taki typowy mocno nawilżający na noc. 


    Niestety jego skład jest średni. Wymieniony w nazwie ekstrakt z arniki jest na samym końcu (Arnica Montana Flower Extract), czyli nie ma żadnych szans, aby zadziałać. A szkoda, ponieważ jest to bardzo fajny składnik. Inne substancje nawilżające są wyżej, ale też nie za wysoko. Krem w cenie standardowej kosztuje ok. 17 zł. Uważam, że nie jest wart tej ceny. Gdyby ktoś chciał go kupić, to najlepiej czekać na promocje. 

    Skład INCI: AQUA, GLYCERIN, ETHYLHEXYL PALMITATE, STEARYL ALCOHOL, CETYL ALCOHOL, GLYCERYL STEARATE, PEG-100 STEARATE, BUTYROSPERMUM PARKII BUTTER, DIMETHICONE, CARBOMER, IMIDAZOLIDINYL UREA, METHYLPARABEN, CETEARETH-20, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS OIL, PARFUM, PROPYLPARABEN, STEARIC ACID, PALMITIC ACID, SODIUM HYDROXIDE, SODIUM CETEARYL SULFATE, TOCOPHERYL ACETATE, GLYCINE SOJA OIL, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, COUMARIN, LINALOOL, ARACHIDIC ACID, LAURIC ACID, MYRISTIC ACID, ALPHA-ISOMETHYL IONONE, PHENOXYETHANOL, ARNICA MONTANA FLOWER EXTRACT, TOCOPHEROL, CI 15510, CI 19140.

    Mieliście ten krem?
    Co o nim sądzicie?

    SHY DEER - polska marka kosmetyków naturalnych. Czy warto wypróbować?

    $
    0
    0

    Sami o sobie piszą, że: "Shy deer to nieśmiały młody jeleń, który jest dla nas symbolem młodości, niewinności i  kontaktu z naturą, której bliskości niejednokrotnie nam w życiu codziennym brakuje. Naszym celem jest dostarczenie najlepszych właściwości płynących z dobrodziejstw pochodzenia roślinnego w formie produktów do pielęgnacji. Zależy nam, aby używając ich móc poczuć się bliżej natury i za ich sprawą wyglądać i czuć się młodziej i piękniej. Warto pamiętać, że jeleń jest zwierzęciem roślinożernym – chcemy tym podkreślić, że kosmetyki shy deer są odpowiednie dla wegan i wegetarian". Bardzo zaciekawiła mnie ta marka kosmetyczna, dlatego na początek kupiłam trzy kosmetyki spośród ich asortymentu.


    LEKKA EMULSJA 2 w 1

    Przeznaczona jest do oczyszczania i demakijażu do każdego rodzaju skóry. Ja mam cerę mieszaną i dobrze sprawdza się w jej oczyszczaniu, ponieważ nie przesusza miejsc gdzie skóra jest sucha, a zarazem nie potęguje nadmiernego wydzielania sebum w strefie T. Bardzo polubiłam stosować ją do mycia i odświeżania skóry. Lekka emulsja 2 w 1 ma lekką i płynną konsystencję. Po zmyciu nie zostawia tłustej warstwy na skórze - z czego jestem bardzo zadowolona. Jest  wydajna, ponieważ do demakijażu wystarczy jedna jej pompka. Używam jej od listopada zeszłego roku, czyli już 4 miesiące, a wciąż jeszcze ok. 1/4 opakowania mi zostało.


    Stosuję ją w ten sposób, że najpierw zwilżam skórę wodą. Emulsję aplikuję na dłonie (nie na wacik), ponieważ zwiększa to jej wydajność. Rozprowadzam i rozmasowuję ją po całej skórze, aż do momentu rozpuszczenia makijażu. Świetnie nadaje się też do demakijażu okolic oczu, ponieważ jest bardzo delikatna i nie powoduje szczypania. Następnie przemywam twarz wodą. Potem używam jeszcze żelu do mycia, ale jest to produkt innej firmy - napisze o nim innym razem, ponieważ też jest wart uwagi.

    Dodatkowo emulsja ta ma bardzo dobry skład. Zawiera m. in.: olej słonecznikowy, hydrolat z lawendy, olej z pestek malin, witaminę E. Opakowanie pojemności 200 ml kosztuje ok. 60 zł. Ja zapłaciłam za nie mniej, bo załapałam się na promocję, czyli 44,39 zł.

    SKŁAD INCI: Aqua*, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil*, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Water*, Pelargonium Graveolens (Geranium) Flower Water*, Propanediol**, Palm Kernel/Coco Glucoside*, Isoamyl Laurate (and) Isoamyl Cocoate*, Glycerin*, Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil*, Sorbitan Laurate (and) Polyglyceryl-4 Laurate (and) Dilauryl Citrate**, Citrus Sinensis (Orange) Peel Oil*, Morinda Citrifolia Fruit Powder Extract*, Rubus Idaeus (Raspberry) Seed Oil*, Tocopherol*, Sodium Hyaluronate**, Parfum*, Benzyl Alcohol (and) Salicylic Acid (and) Glycerine (and) Sorbic Acid**, Xanthan Gum*, Lactic Acid*, Limonene***, Citral***
    *Składnik pochodzenia naturalnego
    **Składnik certyfikowany jako organiczny
    *** Składnik naturalnego olejku eterycznego

    NATURALNY KREM 
    DO SKÓRY SUCHEJ I NORMALNEJ

    Krem ten przeznaczony jest do skóry suchej. Właśnie takie kremy lubię stosować w okresie jesienno-zimowym do mojej skóry mieszanej, ponieważ intensywnie nawilżają skórę. Używałam go przez zimę, dzięki czemu nie odczuwałam nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia skóry. Dodatkowo krem ten eliminował szorstkość i łuszczenie. Miał on konsystencję taką jakby piankową, ale dość treściwą.


    Można go stosować zarówno na dzień jak i na noc. Ja tak właśnie robiłam. Rano używałam go w mniejszej ilości - gdyż wtedy szybciej się wchłaniał i stanowił świetne przygotowanie skóry pod makijaż. Wieczorem aplikowałam już standardową ilość kremu, dzięki temu skóra przez noc mogła się zregenerować. Pisze o nim w czasie przeszłym, ponieważ już go zużyłam. Wystarczył mi na 3 miesiące codziennego stosowania rano i wieczorem. Zostawiłam sobie tylko opakowanie do zrobienia zdjęć i napisania o nim na blogu. Krem ma pojemność 50 ml i standardowo kosztuje ok. 80 zł - ja kupowałam go na promocji za 59,19 zł.

    SKŁAD INCI: Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Water*, Pelargonium Graveolens (Geranium) Flower Water*, Propanediol**, Cetearyl Olivate (and) Sorbitan Olivate**, Glycerin**, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter*,  Aqua*, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil*, Caprylic/Capric Triglyceride (and) Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Extract*, Isoamyl Laurate (and) Isoamyl Cocoate*, Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate**,  Cetyl Alcohol**, Citrus Sinensis (Orange) Peel Oil*, Stearic Acid*, Squalane*,  Morinda Citrifolia Fruit Powder Extract*,  Acai Fruit Powder Extract*, Rubus Fruticosus (Blackberry) Fruit Powder Extract*, Saccharide Isomerate (and) Aqua (and) Citric Acid (and) Sodium Citrate**, Tocopherol*, Sodium Lactate***, Sodium Hyaluronate**, Benzyl Alcohol (and) Salicylic Acid (and) Glycerin (and) Sorbic Acid**, Xanthan Gum*, Parfum*, Limonene****, Citral****
    *Składnik pochodzenia naturalnego
    **Składnik certyfikowany jako organiczny
    ***Składnik akceptowany w kosmetykach naturalnych
    ****Składnik naturalnego olejku eterycznego

    NATURALNY KREM 
    DO SKÓRY MIESZANEJ I TŁUSTEJ

    Od lutego używam Shy Deer w wersji do skóry mieszanej i tłustej. Chciałam wypróbować kolejny krem z oferty tej marki. Tym razem wybrałam ten dedykowany typowo do mojej skóry mieszanej. Jestem z niego równiez zadowolona jak z tego do skóry suchej.


    Odpowiednio nawilża skórę, a przy tym normalizuje procesy wydzielania sebum. Pozostawia efekt gładkiej i matowej skóry. Stosuję go rano i wieczorem - tak samo jak powyżej opisywany krem. Dobrze nadaje się pod makijaż.


    Jest bardzo wydajny. Zużyłam na razie 1/3 opakowania. Powinien mi jeszcze wystarczyć na mniej więcej 2 miesiące regularnego stosowania. Opakowanie pojemności 50 ml kosztuje ok. 80 zł - ja kupiłam go na promocji. Jest to dość drogo, ale biorąc pod uwagę jego wydajnośc i skład myslę, że warto wypróbować.

    SKŁAD INCI: Pelargonium Graveolens (Geranium) Flower Water*, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower Water*, Propanediol**, Cetearyl Olivate (and) Sorbitan Olivate**, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil*, Caprylic/Capric Triglyceride (and) Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Extract*, Isoamyl Laurate (and) Isoamyl Cocoate*, Glycerin**, Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate**, Aqua*, Silica*, Cetyl Alcohol**, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter*, Glycerin (and) Aqua (and) Echinacea Purpurea Extract*, Citrus Sinensis (Orange) Peel Oil*, Stearic Acid*, Punica Granatum (Pomegranate) Fruit Powder Extract*, Rubus Fruticosus (Blackberry) Fruit Powder Extract*, Tocopherol*, Squalane*, Sodium Hyaluronate**, Sodium Lactate***, Benzyl Alcohol (and) Salicylic Acid (and) Glycerin (and) Sorbic Acid**, Parfum*, Xanthan Gum*, Limonene****, Citral****
    *Składnik pochodzenia naturalnego
    **Składnik certyfikowany jako organiczny
    ***Składnik akceptowany w kosmetykach naturalnych
    ****Składnik naturalnego olejku eterycznego

    PODSUMOWANIE

    Jestem bardzo zadowolona z działania tych kosmetyków. Odpowiednio nawilżają, a także normalizują procesy wydzielania sebum. Mają przyjemny zapach cytrusów. Odkąd je stosuję zauważyłam, że moja skóra zmieniła się na lepsze. Zawsze miałam problemy z przetłuszczającą się strefą T. Teraz moja mieszana skóra, dzięki odpowiednio dobranej pielęgnacji już tak nie szaleje - z mieszanej staje się powoli typem normalnym. 

    Używaliście kosmetyków marki Shy Deer?
    Co o nich sądzicie?

    IOSSI - Intensywnie regenerujące serum na noc

    $
    0
    0
    Kosmetyki Iossi przewijały się na wielu blogach i filmach na YT. Niby wiedziałam o istnieniu tej marki, ale jakoś wcześniej nie zainteresowałam się nią. Od pewnego czasu staram się zmienić kosmetyki, które używam, stawiając na te naturalne. Fajnie też byłoby, gdyby firma była polska, ponieważ chcę wspierać nasze marki. Tym oto sposobem kupiłam swój pierwszy kosmetyk marki Iossi, czyli Intensywnie regenerujące serum na noc.


    Występuje ono w dwóch pojemnościach: 10 i 30 ml. Pod względem ceny bardziej opłaca się brać większą, bo kosztuje 89 zł. Ja jednak nie wiedziałam jak się ten produkt sprawdzi i wolałam kupić tą mniejszą buteleczkę, której cena to 44 zł. Producent zaleca, aby używać je w niewielkiej ilości (2-3 krople). Ja użynam nieco więcej, bo 5-6 kropli (na twarz, szyję i dekolt). Mimo to jest ono wydajne. Jednak należy pamiętać, aby zużyć je w przeciągu 4 miesięcy. Ja moje serum stosuję już miesiąc, a zużycie mam niewielkie. Powinnam wyrobić się w zalecanym terminie, jednak z tą większą pojemnością miałabym już problem. 


    Serum to używa się bardzo wygodnie, ponieważ mieści się w buteleczce z pipetką. Dzięki temu jestem w stanie odmierzyć odpowiednią ilość kropli. Nic się nie rozlewa, nie marnuje, ani nie wylewa za dużo. Buteleczka jest szklana i przyciemniana. Produkt stosuję w ten sposób, że aplikuję serum bezpośrednio na dłonie i delikatnie wmasowuję w oczyszczoną skórę twarzy, szyi i dekoltu. Serum ma intensywnie pomarańczowy kolor, który przez pewien czasu utrzymuje się na skórze. Nie trwa to długo - tylko do momentu wchłonięcia. Jeśli chodzi o jego zapach jest on przyjemny, taki nieco orientalny. Na serum aplikuję potem jeszcze krem nawilżający.


    Marka Iossi ma kilka rodzajów serum w swojej ofercie, ja wybrałam to, ponieważ przeczytałam, że ma najlepsze właściwości nawilżające, regenerujące, odżywcze i przeciwzmarszczkowe. Po miesiącu regularnego używania mogę stwierdzić, że tak właśnie jest. Jedynie właściwości przeciwzmarszczkowe można ocenić dopiero w dłuższej perspektywie, ale pozostałe zaobserwowałam. Nie mogę wszystkich zalet przypisać tylko temu serum, ponieważ równolegle z nim stosuję również dobre kremy nawilżające (pisałam o nich tutaj). Ich współdziałanie daje fajne rezultaty. Moja mieszana skóra uspokaja się, miejsca suche są bardziej nawilżone, a tłusta strefa T nie przetłuszcza się tak jak kiedyś. Moja skóra wreszcie zmierza w kierunku, aby stać się jak najbardziej zbliżona do normalnej. 


    Jego skład jest bardzo dobry. Główne składniki w nim zawarte to: jojoba, winogrona, wiesiołek, baobab, ogórecznik, zarodki pszenicy, dzika róża, rokitnik, naturalna witamina E, witamina C, paczuli, mirra, cedr, kadzidłowiec, cynamon, lawenda, kocanka, nagietek. Widać tu sporo olejków, ale są one bardzo dobrze wchłaniane. Jest to produkt przeznaczony do stosowania na noc, aby dać możliwość skórze się uspokoić i zregenerować.

    SKŁAD INCI: Simmondsia Chinensis Seed Oil*, Vitis Vinifera Seed Oil, Oenothera Biennis Oil, Adansonia Digitata Seed Oil, Borago Officinalis Seed Oil*, Triticum Vulgare Germ Oil, Rosa Canina Fruit Oil*, Squalane, Helianthus Annuus Seed Oil & Beta-Carotene, Hippophae Rhamnoides Fruit Oil, Natural Mixed Tocopherols & Helianthus Annuus Seed Oil, Ascorbyl Palmitate, Pogostemon Cablin Oil, Commiphora Myrrha Oil, Cedrus Atlantica Bark Oil, Boswellia Carterii Oil, Cinnamomum Zeylanicum Leaf Oil, Lavandula Angustifolia Oil, Helichrysum Italicum Extract, Calendula Officinalis Flower Extract, Benzyl Benzoate**, Cinnamal**, Eugenol**, Limonene**, Linalool**.
    *składniki pochodzące z certyfikowanych upraw organicznych
    **naturalne składniki olejków eterycznych


    Jestem bardzo zadowolona z Intensywnie regenerującego serum na noc. Jak go zużyję, to bardzo chętnie przetestuję inne serum tej marki: nawilżające lub rozświetlające - jeszcze się nie zdecydowałam które. Spodobał mi się również program ZeroWasteByIossi. Polega on na tym, że można zwracać opakowania po wszystkich produktach tej marki do partnerów, zwrócić podczas targów lub odesłać do producenta. Po odebraniu opakowań firma wysyła na adres e-mail specjalny kod na kolejne zamówninie. Po jego wpisaniu do zamówienia zostanie dodane małe serum do twarzy i torebka nasion do wysiania.

    Mieliście to serum?
    Co o nim sądzicie?
    A może mieliście pozostałe sera z oferty tej marki?

    KLEPACH PRO - pigment do powiek z serii UltraKameleon

    $
    0
    0
    Ostatnio skupiłam się głównie na kosmetykach pielęgnacyjnych. Dziś natomiast chciałabym zaprezentować ciekawy pigment, który niedawno odkryłam. Z tego co słyszałam, to pigmenty te są bardzo popularne za naszą wschodnią granicą. U nas dopiero powoli stają się znane. Ja dowiedziałam się o nich z filmików na YT. A że jestem sroką i uwielbiam wszystko co się błyszczy, to postanowiłam wypróbować. 


    Na początek kupiłam tylko jeden pigment z serii UltraKameleon. Po pierwsze dlatego, że jest jeszcze mało opinii o nich u nas. Jestem nimi zaciekawiona - może później dokupię ich więcej. A poza tym są dość drogie. Pigment pojemności 0,4 g kosztuje ok. 36 zł. Ja kupiłam mój na promocji za około 31 zł. Jednak nadal uważam, że to sporo, dlatego mam tylko jeden.


    Ciężko było mi się zdecydować, który kolor wybrać, ponieważ występują w wielu pięknych odcieniach. Dlatego postawiłam na taki, który będzie neutralny i pasujący do różnych makijaży. Padło na odcień numer 719. W opakowaniu wygląda na brązowy. Jednak po aplikacji na powiekę ukazuje swoje prawdziwe oblicze. Jest to kolor różowy mieniący się na złoto. Ja bardzo lubię takie odcienie. Z oferty pigmentów podoba mi się też numer 710, 711 i 720.


    Pigment ten charakteryzuje się dobrą pigmentacją i wysoką jakością. Daje piękny efekt, który można różnicować. Gdy chcę, aby był intensywny aplikuję go na bazę np. Glitter Primer z Nyx. Podbija to kolor pigmentu, a także jego trwałość. Tworzy się wtedy z niego piękna tafla. Jednak nie zawsze pasuje taki efekt. W makijażu na co dzień lubię czasem użyć po prostu sam pigment (bez bazy), tak delikatnie, aby uzyskać tylko taki mały błyszczący akcent. 


    UltraKameleon znajduje się w plastikowym, zakręcanym słoiczku. Posiada sypką formułę. Wygodnie nabiera się go z tego małego słoiczka. Ja aplikuję go palcem - tak się jakoś nauczyłam używać pigmenty. Wtedy mam dobre wyczucie jak go rozłożyć na powiece. Jednak można też robić to za pomocą pędzla z syntetycznego włosia.

    Słyszeliście o pigmentach Klepach Pro? 
    A może je mieliście?
    Co o nich sądzicie?

    HEAN - puder pod oczy Lightening Secret

    $
    0
    0
    Kosmetyk ten zbiera skrajne opinie - jedni go uwielbiają, inni za nim nie przepadają. Ja należę do osób, które wolą same przekonać się o danym kosmetyku i wyrobić sobie swoją opinię, dlatego z ciekawości kupiłam puder pod oczy Lightening Secret marki HEAN. Czy było warto? - o tym poniżej.


    Jest to pierwszy puder dedykowany obszarowi pod oczy, który stosuję. Do tej pory używałam w te okolice tych samych produktów co i do reszty twarzy. Wiadomo jednak, że skóra pod oczami jest delikatniejsza, dlatego dobrze, że powstały pudry odpowiednio do niej przeznaczone. Leghtening Secret mieści się w opakowaniu pojemności 4,5 g. Jego cena (w zależności gdzie go kupujemy) waha się od 20 do 30 zł. Znajduje się w standardowym jak na pudry opakowaniu - z przekręcaną osłonką z dziurkami, przez które wysypuje się puder. 


    Puder jest mocno zmielony, w dotyku gładki i aksamitny. W opakowaniu ma biały kolor, ale na skórze staje się transparentny. Dlatego nie ma się co obawiać - nie bieli skóry. Jego zaletą też jest to, że nie przyciemnia korektorów. Jedyne na początku martwiło mnie to, że zawiera bardzo dużo maleńkich, błyszczących drobinek. Trochę się przestraszyłam, że będą za bardzo się błyszczeć i sprawiać wrażenie, że ma się brokat pod oczami. Jednak nic z tego się nie dzieje. Po aplikacji na skórze delikatnie ją rozjaśnia i rozświetla. 


    Nie dziwię się, że wiele osób go lubi - ja też do nich należę. W stosunkowo niskiej cenie otrzymujemy dobry produkt. Świetnie nadaje się do codziennego stosowania, ponieważ nie obciąża skóry pod oczami, ani jej nie przesusza. Nie podkreśla również nadmiernie zmarszczek. Na początku musiałam wyczuć jak go używać - jak każdy nowy produkt. Najbardziej lubię aplikować go za pomocą małego puchatego pędzla np. Kavai numer K60. Najlepiej w niewielkiej ilości i nie wklepywać, tylko lekko omieść skórę. Nie sprawdził się aplikowany gąbką - zbyt mocne dociskanie powoduje bielenie i ściągnięcie skóry. Może dlatego niektórzy go nie polubili, ponieważ próbowali go aplikować metodą bakingu. 


    Zawiera w składzie krzemionkę (silica) i to już na drugim miejscu. Jest to bardzo ważna informacja, ponieważ puder ten będzie powodował efekt flashback, czyli na zdjęciach z lampą błyskową będzie mocno odbijał światło tworząc białe plamy pod oczami. Puder ten dobrze się sprawdzi na co dzień, ale gdy będziemy mieć robione zdjęcia trzeba pamiętać, aby go nie używać. 

    Skład INCI: Talc, Silica, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, HDI/Trimethylol, Hexyllacetone Crosspolymer, Polymethyl Methacrylate, Dimethicone, Cyclopentasiloxane, Trimethylsiloxysilicate, Mica, Synthetic Fluorphlogopite, Phenoxyethanol, Sclerocarya Birrea (Marula) Oil, Tocopheryl Acetate, Ethylhexylglycerin, [+/- CI 77891]

    Mieliście ten puder?
    Co o nim sądzicie?

    NABLA - wielofunkcyjna kredka Magic Pencil

    $
    0
    0
    Już od dawna szukałam dobrej kredki do rozświetlania wodnej linii oka. Bardzo trudno było mi znaleźć taką, która będzie odpowiednio miękka, a zarazem trwała. Mój problem z liniami wodnymi oczu jest taki, że są one bardzo trudne do pomalowania. Kredki, które do tej pory używałam nie chciały się ich czepić, albo znikały po kilku mrugnięciach okiem. Straciłam już nadzieję, że uda mi się znaleźć dobrą i trwałą kredkę. Wtedy zaczęły się pojawiać recenzje Magic Pencil marki NABLA. Postanowiłam wypróbować i okazało się, że natrafiłam na świetną perełkę. 


    Jest to wielofunkcyjna, wodoodporna kredka. Może być wykorzystywana nie tylko do podkreślenia linii wodnej oka, ale również do rozświetlenia łuku brwiowego oraz kącika oka, zaznaczenia konturu ust, a także pełnić rolę eyelinera. Występuje w 3 kolorach. Jako, że mam bardzo jasną karnację wybrałam odcień najjaśniejszy, czyli LIGHT NUDE. Odkąd ją mam nie wyobrażam sobie makijażu oka bez cielistej kredki. Pomalowanie nią linii wodnej odświeża spojrzenie i powiększa oko. Ta kredka ma piękny kolor, który wygląda bardzo naturalnie, dobrze się nią maluje, a do tego jest bardzo trwała. 


    Używam Light Nude już od prawie roku. Jednak dopiero niedawno wpadłam na pomysł, że może wypróbować też nieco ciemniejszy kolor z oferty Magic Pencil, czyli NUDE. Ten odcień jednak był wykupiony. Został tylko ten najciemniejszy DARK NUDE. Trochę się obawiałam czy nie będzie za ciemny, ale postanowiłam zaryzykować. O dziwo ten kolor również wygląda łądnie na linii wodnej oka. Nie do wszystkich makijaży pasuje ten najjaśniejszy odcień. Sięgam wtedy chętnie po ten ciemny. Wychodzi na to, że czasem trzeba poeksperymentować i dzięki temu odkryć nowy efekt w makijażu. 


    Lubię te kredki za ich trwałość. Trzymają się dobrze na linii wodnej oka, ciężko było mi je też zmyć z dłoni po zrobieniu swatchy. Są bardzo miękkie, co jest zarazem ich plusem i minusem. Świetnie się rozprowadzają na skórze, ale ciężko jest je naostrzyć. Po zatemperowaniu są zaokrąglone, nie udało mi się uzyskać ostrego końca. Magic Pencil kosztuje 32,90 zł, jednak ja kupuję je jak są na promocji - ostatnio na przykład za 28,05 zł.  

    Mieliście Magic Pencil od Nabli?
    Jakie cieliste kredki Wy używacie?

    HERBATINT - trwała farba do włosów w żelu (Permanent Herbal Hair Color Gel)

    $
    0
    0
    Już od kilku lat nie farbowałam włosów w domu. Wolałam iść do fryzjera. Niestety moja wizyta została odwołana w związku z coronawirusem. Nie farbuję włosów zbyt często. Ostatnio byłam u fryzjera jeszcze w grudniu. Następną koloryzację zaplanowaną miałam na marzec. Skoro teraz muszę poradzić sobie sama, to pomyślałam, że to dobry moment, aby wypróbować ziołową farbę do włosów. Pierwsza jaka przyszła mi na myśl to produkt marki HERBATINT - trwała farba do włosów w żelu. Zapłaciłam za nią ok. 44 zł.


    W opakowaniu znajdują się:
    - 1 butelka żelu koloryzującego Herbatint 60 ml
    - 1 butelka aktywatora 60 ml
    - 1 saszetka Szamponu Normalizującego 15 ml
    - 1 saszetka Królewskiej Odżywki w kremie 15 ml
    - instrukcja
    - rękawiczki

    Zawartość obu buteleczek należy wymieszać w proporcji 1:1. Nie musi się zużywać całej farby na raz. Ja na początek zmieszałam jej ok. 1/3 na odrosty. Instrukcja zaleca odczekać 30 minut i potem nałożyć jeszcze farbę na całej długości włosów na 10 minut. Rozrobiłam więc jeszcze trochę, ponieważ niewykorzystaną ilość farby zmieszanej należy wyrzucić. Ostatecznie zostało mi jeszcze po 15 ml w każdej buteleczce. Tą pozostałą ilość niewykorzystanego produktu można przechowywać do następnego farbowania. Przyda mi się ona na odrosty za jakiś czas.


    Żel koloryzujący i aktywator mają postać płynną. Po ich zmieszaniu otrzymujemy produkt o żelowej konsystencji. Przypomina on trochę kisiel. Łatwo się nabiera na pędzel i prosto aplikuje. Nie lubię sama nakładać farby na włosy, bo boję się, że opuszczę jakieś miejsca. Ale muszę przyznać, że jestem z siebie dumna, ponieważ poradziłam sobie z tym. Najgorsza była aplikacja farby na tył głowy, ale udało się nic nie opuścić.


    Farba po zmieszaniu ma brązowy kolor, natomiast na włosach staje się ciemnozielona. Nie przestraszyłam się tego efektu, ponieważ czytałam relacje innych dziewczyn, które jej używały i opisywały, że tak się stanie. Po upływie 40 minut zabrałam się za zmywanie farby. Zastygła trochę na włosach, ale łatwo dała się spłukać. Jest to dobry pomysł, że do opakowania dołączona była saszetka z szamponem i odżywką. Chętnie je użyłam. Szampon bardzo mocno się pieni, jednak włosy już w trakcie mycia zrobiły się okropnie szorstkie i suche. Zaczęły się plątać i źle wypłukiwało się z nich ten szampon. Byłam trochę przerażona, bo nie lubię kiedy moje włosy stają się tak szorstkie. Na szczęście wszystko uratowała odżywka. Jak za dotknięciem magicznej różdżki włosy po jej użyciu zrobiły się miękkie, gładkie i rozplątały się. Działanie tej odżywki spodobało mi się tak bardzo, że zapisałam ją do mojej listy zakupów, ponieważ można ją kupić w opakowaniu pełnowymiarowym.


    Wybrałam odcień 3N - ciemny kasztan z serii naturalnej. Zaraz po farbowaniu wygląda jak ciemna gorzka czekolada. Jest to kolor dla mnie zdecydowanie za ciemny. Jednak wiadomo, że farba trochę się jeszcze w trakcie kilku następnych myć z włosów wypłucze. Tak się też stało. Z czasem kolor stał się bardziej chłodny - czyli taki o jaki mi chodziło. Na zdjęciach tego za bardzo nie widać, bo kolor cały czas jest intensywny. Ale w rzeczywistości po kilku umyciach stał się nieco chłodniejszy. Farba ładnie i równomiernie kryje siwe włosy. Pojawiło mi się ich już kilka - wszystkie zostały zafarbowane. Jestem ciekawa jak ten kolor będzie się utrzymywał.

    Używaliście farby do włosów w żelu marki Herbatint?
    Co o niej sądzicie?

    RESIBO - Your Light Moisturizer (Lekki krem nawilżający)

    $
    0
    0
    Przez całą zimę używałam treściwych kremów. Jednak, gdy robi się cieplej, moja skóra nie potrzebuje już aż tak silnego nawilżenia. Przestawiam się wtedy na lżejsze kremy. Bardzo dużo osób polecało Lekki krem nawilżający marki Resibo. A że nie miałam jeszcze nic z ich oferty, to postanowiłam spróbować. Dodatkowo jest to polski produkt, nie testowany na zwierzętach i wegański.


    Krem znajduje się w tubce o pojemności 50 ml. Kosztuje 69 zł. Ja kupiłam go w promocji za 55,20 zł. Jest to bardzo higieniczne opakowanie, ponieważ krem wyciskamy poprzez taki długi dozownik. Tubka jest bardzo dobrze zrobiona- nie wydobywa się z niej za dużo produktu, tylko tyle ile potrzeba. Przeznaczony jest do każdego rodzaju cery. Używam go na dzień. Ma przyjemny zapach - taki świeży i cytrusowy.


    Jeśli chodzi o działanie, to już sama jego nazwa wszystko mówi. Krem ma bardzo lekką konsystencję. Dzięki czemu szybko się wchłania i nie roluje się.Łatwo rozprowadza się po skórze, dlatego wystarczy używać go niedużo na raz. Niewiele większa ilość niż ta, którą widać na zdjęciu wystarcza mi na posmarowanie twarzy i szyi. Dlatego przypuszczam, że będzie bardzo wydajny. Jest wręcz idealny pod makijaż. A przy tym jest silnie nawilżający. Skóra po jego użyciu jest miękka, sprężysta i odpowiednio nawilżona. 


    Sięgnęłam po ten krem również ze względu na dobry skład. Zawiera sporo składników nawilżających, które mają tworzyć na powierzchni skóry filtr chroniący przed odparowywaniem wody, takich jak np. masło cupuacu, wielkocząsteczkowy kwas hialuronowy, witamina E, olej z otrąb ryżowych, olej z pestek winogron. Gdy zaczęłam się wczytywać w opis producenta, to okazało się, że krem ten zawiera też składniki, które mają wspierać osoby z cerą ze skłonnością do rozszerzonych naczynek. Są to m.in. takie składniki jak: ekstrakt z rumianku, ekstrakt z pieprzu tasmańskiego, ekstrakt z oczaru wirginijskiego, ekstrakt z kasztanowca, ekstrakt z lipy. 

    SKŁAD:Aqua, Propanediol, Glycerin, Coco-Caprylate/Caprate*, Caprylic/Capric Triglyceride*, Oryza Sativa Bran Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Squalane*, Polyglyceryl-2 Stearate*, Trehalose*, Theobroma Grandiflorum Seed Butter, Sodium Hyaluronate*, Tasmannia Lanceolata Fruit/Leaf Extract*, Hamamelis Virginiana Leaf Extract, Hypericum Perforatum Flower Extract, Calendula Officinalis Flower Extract, Chamomilla Recutita Flower Extract, Aesculus Hippocastanum Seed Extract, Malva Sylvestris Flower Extract, Tilia Platyphyllos Flower Extract, Mentha Piperita Leaf Extract, Achillea Millefolium Flower Extract, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Glyceryl Stearate*, Cetyl Alcohol, Stearyl Alcohol*, Acacia Senegal Gum*, Xanthan Gum*, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, Parfum, Citral, Limonene, Geraniol, Linalool
    *składniki certyfikowane

    Mieliście ten kem?
    Co o nim sądzicie?

    Moja poranna pielęgnacja twarzy - aktualizacja #2

    $
    0
    0
    Minęło już półtora roku od ostatniej aktualizacji na temat mojej porannej pielęgnacji twarzy. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Nadal stawiam na minimalizm, który świetnie się u mnie sprawdza. Stawiam na kosmetyki o dobrych składach. A także staram się sięgać po te polskich marek. Przy okazji tego posta, chciałabym pokazać co używam obecnie, ponieważ odkryłam sporo fajnych kosmetyków.

    KROK 1: mycie / oczyszczanie

    Nadal bardzo dobrze sprawdza się u mnie mycie skóry samą wodą. Rano nie stosuję żadnych  żeli, pianek, ani mleczek. Dzięki takiej pielęgnacji moja mieszana skóra bardzo się uspokoiła. Zwłaszcza mocno przetłuszczająca się strefa T. Zbyt mocne oczyszczanie skóry doprowadzało tylko do coraz większej produkcji sebum. Obecnie moja skóra w znacznym stopniu z mieszanej stała się normalna. Po przebudzeniu rano, nie jest tłusta w strefie T. Przemycie ją wodą w zupełności wystarcza.

    KROK 2: tonizowanie


    Oczyszczoną skórę przecieram tonikiem lub hydrolatem. Obecnie mam hydrolat z czystka. Mój jest firmy Bioline. Znajduje się w wygodnym w użyciu opakowaniu z atomizerem. Jest on bardzo łagodny i przeznaczony do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju skóry. Wspomaga likwidację plam i przebarwień, dzięki czemu wyrównuje koloryt skóry. Działa też ściągająco i oczyszczająco. Może być stosowany do okładów pod oczami, ponieważ zmniejsza obrzęk i opuchliznę. Ma on trochę "śmierdzioszkowy" zapach, ale idzie się do niego przyzwyczaić.

    KROK 3: nawilżanie


    W okresie zimowym stosowałam treściwe kremy marki ShyDeer, o których pisałam TUTAJ. Obecnie moja skóra potrzebuje czegoś lżejszego, dlatego sięgnęłam po polecany przez wiele osób krem marki Resibo - Your Light Moisturizer. Używam go rano. Mimo lekkiej konsystencji zapewnia odpowiednią dawkę nawilżenia skórze. Bardzo go polubiłam. Więcej na jego temat znajdziecie TUTAJ.

    Tak wygląda moja poranna pielęgnacja twarzy. Jest prosto i szybko, ale skutecznie. A do tego bardzo minimalistycznie. Potem w zależności od dnia wykonuję makijaż lub nie nakładam już nic więcej na skórę i oczyszczam ją w wieczornej pielęgnacji.

    A Wy jakie kosmetyki stosujecie w porannej pielęgnacji skóry twarzy?

    POLNY WARKOCZ - Oczyszczający koncentrat z olejem lnianym (olejek emulgujący do mycia twarzy)

    $
    0
    0
    W ciągu ostatnich miesięcy staram się częściej sięgać po produkty polskich firm. Jedną z takich, które odkryłam jest Polny Warkocz. Sami o sobie piszą, że: "to linia naturalnych kosmetyków inspirowana wiedzą, kulturą oraz dziedzictwem naszych przodków. Radosne święta ognia, wody, słońca i księżyca, urodzaju i płodności tworzą pełen miłości i harmonii z naturą festiwal życia Słowian. Takie właśnie są produkty w serii Polny Warkocz. Proste i harmonijne receptury oparte na wiedzy o naturalnych składnikach, które odpowiednio zestawione wzmacniają swoje działanie, stanowią o ich wartości". Z asortymentu tej matki postanowiłam wypróbować Oczyszczający koncentrat z olejem lnianym. Jest to olejek emulgujący, czyli taki, który w kontakcie z wodą zmienia się w białą emulsję. Dzięki takiej formule jest bardzo łatwy do spłukania.


    Koncentrat ten stosuję w drugiej fazie demakijażu. Najpierw przy pomocy Lekkiej Emulsji 2 w 1 marki Shy Deer rozpuszczam makijaż i zmywam jego sporą część. Następnie resztę domywam tym koncentratem. Jego niewielką ilość nanoszę na dłonie i rozprowadzam po skórze. Potem spłukuję. Produkt znajduje się w szklanym opakowaniu z pompką, co sprawia, że wygodnie się go używa. Ma on dość gęstą konsystencję, dlatego nie używam go tak jak zaleca producent, czyli na suchą skórę. Ja wolę go trochę rozmieszać z wodą. A że jest bardzo lekki, to nie pozostawia tłustej warstwy. Skutecznie usuwa makijaż, a przy okazji jest bardzo delikatny. Nie powoduje uczucia ściągnięcia, ani wysuszenia skóry. Producent poleca go do każdego rodzaju cery. Nie narusza warstwy hydrolipidowej skóry, dzięki czemu nie mam problemów z jej nadmiernym przesuszaniem. Jego zapach jest neutralny. Po demakijazu wykonanym opisanym tu duetem moja skóra jest dobrze oczyszczona, a zarazem miękka w dotyku. 


    Do kupna tego produktu zachęcił mnie też jego skład. Jest on prosty, a zarazem fajnie skomponowane składniki zapewniają dobre działanie. Produkt ma pojemność 150 ml. Jego standardowa cena to ok. 50 zł. Ja kupiłam go za 44, 99 zł.

    SKŁAD INCI: Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Linum Usitatissimum Seed Oil, Aqua, Ricinus Communis Seed Oil, Sucrose Laurate, Rosmarinus Officinalis Leaf Water, Tocopheryl Acetate
    SKŁADNIKIOlej ze słodkich migdałów, Gliceryna Roślinna, Trójglicerydy Kaprylowo – Kaprynowe, Olej lniany, Woda, Zimnotłoczony Olej Rycynowy, Laurynian Sacharozy, Hydrolat z Liści Rozmarynu Lekarskiego, Witamina E.

    Używaliście kosmetyków marki Polny Warkocz?
    Co o nich sądzicie?

    Moja wieczorna pielęgnacja twarzy - aktualizacja #2

    $
    0
    0
    Ostatnio zaktualizowałam wpis dotyczący porannej pielęgnacji twarzy. A teraz chciałabym wspomnieć o moich wieczornych rytuałach pielęgnacyjnych. Nadal stawiam na minimalizm - dlatego pojawi się tutaj niewiele kosmetyków. Staram się je dobierać tak, aby zapewnić skórze odpowiedni poziom nawilżenia, dać możliwość, aby się zregenerowała przez noc, a także dopasować pielęgnację do aktualnych potrzeb. Wieczorami mam na to więcej czasu niż rano.


    KROK 1: mycie / oczyszczanie

    Najpierw zwilżam twarz wodą. Na dłonie nabieram jedną pompkę Lekkiej emulsji 2 w 1 marki Shy Deer. Rozprowadzam i rozmasowuję ją po całej skórze, aż do momentu rozpuszczenia makijażu. Świetnie nadaje się też do demakijażu okolic oczu, ponieważ jest bardzo delikatna i nie powoduje szczypania. Zawiera w składzie sporo olejków, ale nie zostawia tłustej warstwy na skórze. Za to ją właśnie tak polubiłam. Jakby ktoś chciał poczytać więcej na jej temat, to jej recenzja znajduje się TUTAJ.


    Następnie przemywam twarz wodą i domywam skórę Oczyszczającym koncentratem z olejem lnianym marki Polny Warkocz. Jest to kolejny fajny produkt polskiej firmy, który odkryłam. Skutecznie usuwa makijaż i zanieczyszczenia ze skóry, jednocześnie ją pielęgnując. Nie powoduje przesuszenia, a z drugiej strony nie pozostawia nieprzyjemnej tłustej warstwy na skórze. Ma tak lekką konsystencję, że ja traktuję ten olejek emulgujący jak żel do mycia twarzy, chociaż zawiera kilka olejów w swym składzie. Jego recenzja znajduje się TUTAJ.


    Obydwa użyte wcześniej kosmetyki sprawiają, że właściwie większość makijażu jest już zmyta. Ale jeszcze na te pozostałe resztki stosuję płyn micelarny. Nasączam nim dwa waciki, przykładam je do oczu i tak trzymam przez chwilę, aby rozpuścić tusz do rzęs. Następnie przecieram resztę twarzy. Płyn micelarny spłukuję ze skóry.  Do tego etapu używam Botanic Formula - płyn micelarny: olej z konopi + szafran marki Bielenda. Przeznaczony jest do codziennego oczyszczania i demakijażu skóry wrażliwej, więc jest łagodny. Bardzo go lubię - jest to już moje drugie opakowanie tego płynu. Więcej na jego temat napisałam TUTAJ


    KROK 2: serum 

    Rano nie zawsze mam czas i chęć, aby używać serum. Wieczorem jednak jest to dla mnie punkt obowiązkowy.


    Obecnie używam Intensywnie regenerujące serum na noc marki IOSSI. Należy je zużyć w przeciągu 4 miesięcy od otwarcia. Mi się to udało, ponieważ została mi tylko jego resztka, która wystarczy jeszcze na jedno użycie. Jest to bardzo dobry produkt, do którego jeszcze kiedyś powrócę. Na razie mam ochotę przetestować inne serum. A więcej na temat produktu marki IOSSI napisałam TUTAJ.

    KROK 3: nawilżanie

    Wieczorem lubię stosować bardziej treściwe i nawilżające kremy, aby dać się skórze na spokojnie zregenerować podczas snu.


    Obecnie używam Naturalny krem do skóry mieszanej i tłustej marki Shy Deer. Odpowiednio nawilża skórę, a przy tym normalizuje procesy wydzielania sebum. Pozostawia efekt gładkiej i matowej skóry. Zimą stosowałam go rano i wieczorem. Odkąd zrobiło się ciepło, to używam go tylko wieczorem. Jest bardzo wydajny - mam go od lutego. Powoli zaczyna się kończyć, ale powinien wystarczyć mi do końca miesiąca.


    Wieczorem aplikuję jeszcze na usta balsam. Bardzo lubię ten marki Tisane. Nakładam grubszą warstwę na noc tuż przed spaniem. Dzięki niemu skóra ust jest nawilżona i niepopękana. Nie tworzą się też suche skórki. 

    A Wy jakie kosmetyki stosujecie w wieczornej pielęgnacji skóry twarzy?

    MYDLARNIA CZTERY SZPAKI - naturalny dezodorant w kremie bezzapachowy z ziemią okrzemkową

    $
    0
    0
    Jakbym miała w skrócie opisać co sądzę o Naturalnym dezodorancie w kremie marki Mydlarnia Cztery Szpaki, to użyłabym określenia: to coś czego szukałam od dawna. Używałam już wielu dezodorantów, jednak oczekiwania kontra rzeczywistość różnie się kończyły. Z niektórych byłam zadowolona, trafiłam też na totalne niewypały. Ja tylko szukam naturalnego dezodorantu, by nie blokować wydzielania potu (tak jak to robią antyperspiranty), ponieważ dzięki niemu nasze ciało funkcjonuje prawidłowo. Niestety z tym procesem wiąże się wydzielanie nieprzyjemnego zapachu. Do tego potrzebny jest skuteczny dezodorant. 


    Chciałam wypróbować jak sprawdzi się ten z Mydlarni Cztery Szpaki. Znajduje się on w niedużym, szklanym słoiczku o pojemności 60 ml. Bez problemu się go odkręca. Dezodorant ma formę gęstego kremu. Stanowi to trochę problematyczne rozwiązanie, ponieważ aby zachować względy higieniczne powinno się wydobywać go szpatułką. Mi się tak nie chce i wybieram go palcem. Ma to też swoją zaletę - pod wpływem kontaktu ze skórą palców zaczyna się topić i łatwiej rozprowadza się. Dodatkowo nie podrażnia i nie powoduje świądu. Lubię go aplikować zaraz po depilacji, ponieważ nawilża i łagodzi skórę. 


    Wybrałam dezodorant bezzapachowy. Ale dostępna jest też wersja cytrusowo-ziołowa. Ja nie lubię, aby zapach dezodorantu mieszał się z perfumami, ponieważ potrafiła się z tego tworzyć nieciekawa kompozycja. Ja stawiam na bezzapachowe. Ten pod tym względem się dobrze sprawdza. Oczywiście też skutecznie działa. Faktycznie neutralizuje zapach potu. Czuję się z nim komfortowo. Sprawdził się też w upały, ponieważ używam go od sierpnia zeszłego roku. Cały czas mam to samo opakowanie, a do tej pory zużyłam go pół. Jest bardzo wydajny. Wystarczy użyć jego niewielką ilość. Dlatego jego cena 39,90 zł, to nie jest tak dużo. Dodatkowo ma dobry skład. 


    SKŁAD INCI: Sodium Bicarbonate [soda oczyszczona], Butyrospermum Parkii (Shea) Butter [masło shea], Potato Starch [skrobia ziemniaczana], Cocos Nucifera (Coconut) Oil [olej kokosowy], Oenothera Biennis (Evening Primrose) Seed Oil [olej z wiesiołka], Maranta Arundinacea Root Powder [maranta trzcinowa], Diatomaceous Earth [ziemia okrzemkowa], Glycerin [gliceryna], Kaolin [glinka biała], Tocopherol Acetate [witamina E].

    Mieliście ten Naturalny dezodorant w kremie marki Mydlarnia Cztery Szpaki??
    Co o nim sądzicie??

    Zużycia i czym je zastąpiłam - część I kosmetyki pielęgnacyjne

    $
    0
    0
    Już od dłuższego czasu nie publikuję postów ze zużytymi kosmetykami, ponieważ nie chce mi się zbierać tych opakowań. Jednak tak się złożyło, że mniej więcej w tym samym czasie skończyło mi się lub zaraz skończy sporo kosmetyków. Pomyślałam więc, że to dobry moment, aby podsumować zużycia, a zarazem pokazać czym je zastąpię, ponieważ zamierzam przetestować trochę nowych produktów.


    Na początek krem do twarzy na noc. Bardzo polubiłam markę Shy Deer, dlatego kupiłam już kolejny ich produkt. Miałam Naturalny krem do skóry mieszanej i tłustej, teraz kupiłam inną wersję: Naturalny krem do skóry suchej i normalnej. Lubię oba te kremy, dlatego stosuję je zamiennie.


    W wieczornej pielęgnacji skóry ważnym krokiem jest dla mnie użycie serum. Ostatnio sięgnęłam po Intensywnie regenerujące serum na noc marki Iossi. Buteleczka 10 ml wystarczyła mi na 4 miesiące regularnego stosowania. Skończyło mi się już ono końcem maja. Bardzo polubiłam tą markę, ale chciałam wypróbować często polecane Propolis Vitamin Synergy Serum marki Iunik. Używam je od początku czerwca, wiec to za wcześnie na pierwsze spostrzeżenia. Różnica w ich pojemności jest spora, bo to ma 50 ml, a do tego jest rzadsze. Powinno mi wystarczyć na długi czas.


    Płynu micelarnego z Bielendy Botanic Formula zużyłam dwa opakowania pod rząd, dlatego teraz zaopatrzyłam się w inny. Kupowałam go stacjonarnie w Drogerii Natura - mieli mały wybór, a ten z Garniera był akurat na sporej promocji, więc się na niego zdecydowałam.


    Dna dobija też bardzo lubiana przeze mnie Lekka emulsja 2 w 1 marki Shy Deer. Używam ją już od listopada zeszłego roku. To spory czas - okazała się być bardzo wydajna. Aplikuję jej tylko jedną pompkę na raz - tyle mi wystarczy na wykonanie demakijazu. Chętnie znów do niej powrócę, ale najpierw chciałam wypróbować jeszcze Miya MySuperSkin olejek do demakijażu i oczyszczania twarzy. Czytałam wiele pozytywnych recenzji na jego temat i zaciekawił mnie ten kosmetyk.


    Kolejny kosmetyk do demakijażu, który mi się kończy to Oczyszczający koncentrat z olejem lnianym marki Polny Warkocz. Jego również bardzo lubię, ale ostatnio ciekawi mnie marka Resibo. Chciałam wypróbować kolejny kosmetyk z ich oferty - tym razem Naturalny żel myjący do twarzy.


    A teraz coś do włosów. Nawet nie spodziewałam się od jak dawna używam sprayu wygładzającego i wzmacniającego włosy marki EcoLab. Okazuje się że od 2016 roku. Odkąd go wypróbowałam, to za kazdym razem jak mi się kończył, to kupowałam kolejne jego opakowanie. Moje włosy jednak się do niego za bardzo przyzwyczaiły i już potem nie widziałam fajnych efektów jego działania. Z pomocą przyszedł mi Instargam i konta włosowe, które obserwuję. Wypatrzyłam tam Detox oczyszczający spray octowy marki Cameleo. Używam go od początku miesiąca i bardzo podoba mi się efekt jaki dzięki niemu uzyskuję.


    Z kosmetyków do włosów skończył mi się też olejek. Ostatnio miałam Schwarzkopf Gliss Kur Hair Repair Serum do codziennego stosowania. Od początku miesiąca stosuję BEAVER Marula Oil jedwab do włosów. Ten też jest dobry, ale z opinią na jego temat jeszcze poczekam. 


    Bardzo lubię i cenię działanie jakie zapewnia ustom balsam marki Tisane. Jednak w ostatnim czasie zużyłam ich pięć opakowań pod rząd i trochę mi się znudził ten produkt. Kolejna marka, która mnie zainteresowała to Felicea. Słyszałam wiele dobrego o ich podkładzie do twarzy, ja jednak na razie skusiłam się na ich Naturalne masełko do ust.


    Wyszedł z mi dość długi ten post, ale na szczęście to już koniec. Ostatni zużyty kosmetyk to krem do rąk marki Oriflame. Nie będę się o nim rozpisywać, ponieważ jego recenzja pojawiła się TUTAJ. Zastąpiłam go produktem wielofunkcyjnym jakim jest Egyptian Miracle marki Eveline. Świetnie nadaje się do smarowania rąk - kupiłam właśnie taki tłusty i treściwy krem, ponieważ od częstej dezynfekcji rąk ich skóra zaczynała mnie już piec. Ale sprawdza się też na inne przesuszone miejsca, np. łokcie.

    Mieliście któryś z tych kosmetyków?
    Co o nich sądzicie?